Rzeczpospolita: Trzecią siłą Bundestagu będzie antyimigrancka Alternatywa dla Niemiec (AfD). Jest pan zaskoczony?
Ryszard Żółtaniecki: Nie, sukces tej partii to skutek polityki Angeli Merkel. To ona odpowiada za okoliczności, w których tego rodzaju siła polityczna mogła się przebić. Zaczęło się od kryzysu imigracyjnego. Niemcy przez wiele lat żyli w „ciepełku", czując się bezpiecznie. Ale to się skończyło, gdy pani kanclerz powiedziała imigrantom: Herzlich willkommen! Myślała, że będą oni gastarbeiterami, którzy wypełnią lukę na rynku pracy. Tymczasem są to ludzie nieprzystosowani do naszego rytmu pracy, technologii, sposobu myślenia; w ogromnej większości wrodzy naszym obyczajom. Gdybym obecnie mieszkał w Berlinie, to nie dopuściłbym, by moja córka z koleżanką wychodziły po zmierzchu na kawę.
Sukces AfD odzwierciedla nastroje w niemieckim społeczeństwie?
Nastroje te nie są spójne. Zresztą również AfD jest zróżnicowana. Są tam przekonania antyimigranckie, ale też niemiecki nacjonalizm czy rewizjonizm, który dąży do przewartościowania historii. Lider partii mówił, że należy przywrócić honor Wehrmachtowi. Niestety, gdy rozum śpi, budzą się upiory. A tak jest w przypadku Angeli Merkel. Część polityków AfD kwestionuje granicę na Odrze i Nysie; są tam tacy, którzy gardzą wszystkim, co znajduje się na wschód od Odry. Miejmy nadzieję, że Merkel uda się utworzyć koalicję parlamentarną, bo mimo wszystko jest politykiem w miarę racjonalnym. Ale musi ona dokonać korekty w polityce zagranicznej, w tym zacząć spokojnie i poważnie rozmawiać z rządami Polski czy Węgier.
Wróćmy do sukcesu AfD. Jak go traktować?