— Robienie zdjęć to nie jest myślenie o tym, czy zapalę takie czy inne światło — mówił w nagraniach przygotowywanych przez Stowarzyszenie Filmowców Polskich. — To jest myślenie o sensie filmu.

Odchodzi pokolenie, które tworzyło polską kinematografię po II wojnie światowej. Zdort (rocznik 1931) skończył studia w szkole filmowej w Łodzi w 1956 roku. Jak wszyscy artyści z tamtej generacji zaczynał jako asystent. A miał wielkich mistrzów: Kurt Weber, Jerzy Lipman, Jerzy Wójcik, z którymi wówczas współpracował to legendy tamtego czasu.

 Chwalił się tym, że był fotosistą przy „Popiele i diamencie”. Samodzielnie zadebiutował w 1961 roku, na planie „Tarpanów” Kazimierza Kutza. W tym filmie, którego akcja toczyła się w ośrodku doświadczalno-hodowlanym na Mazurach najbardziej zachwycały właśnie zdjęcia – obrazy puszczy i galopujących koni. „Tarpany” zaczęły też ich długą, bo trwającą ponad 3 dekady, współpracę. Zrobili razem 9 filmów. Te, w których obaj „ćwiczyli rękę”, jak choćby „Milczenie” czy „Upał”, ale i te, które na zawsze weszły do historii polskiego kina – „Sól ziemi czarnej”, „Paciorki jednego różańca” (tylko przy jednym filmie z tego cyklu „Perle w koronie” za kamerą stanął Stanisław Loth). Kutz i Zdort byli sobie wierni także później. W 1994 roku razem wyczarowali dwa kolejne śląskie obrazy  „Zawróconego” i „Śmierć jak kromka chleba” - niemal paradokumentalną opowieść o tragedii w kopalni „Wujek” w pierwszych dniach stanu wojennego. Zdort pasował do tych śląskich filmów jak mało kto. Uczeń Kurta Webera potrafił obserwować kamerą drobne szczegóły, zachowując pełny realizm obrazu. A przecież jednocześnie była w jego ciemnych ujęciach jakaś magia, krytycy zawsze podkreślali ich malarskość.  Umiał też Zdort z bliska pokazać twarze ludzi, oddać ich dramaty.

W 1973 roku Wiesław Zdort zrobił telewizyjny, średniometrażowy obraz „Dziewczyna i gołębie”  ze swoją żoną Barbarą Sass. Potem już zawsze razem pracowali. zrealizowali razem 12 filmów, m.in. „Debiutantkę”, „Bez miłości”, „Historię niemoralną”, „Jak narkotyk”, aż do ostatniego tytułu Sas - „W imieniu diabła”. I bardzo wiele spektakli Teatru Telewizji. Za zdjęcia do „Pokuszenia” Zdort dostał nagrodę na festiwalu w Gdyni, Camerimage uhonorował ich laurami dla duetu reżyser-operator.

Wiesław Zdort pracował też z innymi reżyserami: Januszem Majewskim, Henrykiem Klubą, Wojciechem Marczewskim, Jerzym Kawalerowiczem,  Feliksem Falkiem.

„W każdym z nas jest chęć spotkania człowieka, którego twórczość jest mu bliska” - mówił, dodając, że zawsze chciał poznać i z bliska obserwować artystów, którzy go ciekawili. To było dla niego bardzo ważne. I jeszcze to:

— Człowiek, który kocha swój zawód, musi się cały czas uczyć – twierdził. –  Pod koniec lat trzydziestych oglądałem jeszcze w kinie filmy nieme. Sam jako operator długo uczyłem się taśmy, potem musiałem poznać nowy nośnik.

Jak każdy operator Wiesław Zdort był człowiekiem skromnym, nie uważał się za gwiazdę, ale jednocześnie uchodził za artystę twórczego, który potrafił przeforsować swoje pomysły.

 Serdeczny, niekonfliktowy – był bardzo lubiany przez kolegów. Ostatnie lata były dla niego trudne. Miał dwóch synów, żył otoczony wnukami, ale chyba nigdy nie podniósł się po śmierci żony w 2015 roku. Odszedł 14 stycznia 2019 roku. Miał 87 lat.