Kiedy trzy tygodnie temu pisałem o tym, jak zacząć pić wino, sugerowałem ćwiczenie: weźcie sobie, P.T. Czytelnicy, trzy lampki wina z tego samego szczepu, ale z różnych regionów, o różnych cenach – i porównajcie. Dyskonty zaproponowały coś innego: weźcie dwa różne nowozelandzkie sauvignon blanc i porównajcie. OK, wyzwanie podjęte.
Najpierw jednak ostrzeżenie meteo. Otóż trudno o wybór gorszego czasu na wprowadzanie tych win, wszak oba sprawdzą się znakomicie na tarasie lub na leżaczku w ogródku. To znaczy wy na leżaczku, wino w kieliszku. Ale z drugiej strony, że co, że to fatalna pora, bo styczeń? No i po co ten pesymizm? Zawsze można wyjść z leżakiem na śnieg, odpadnie problem ze schładzaniem wina, nieprawdaż?
Czas na degustację. Nowozelandzkie sauvignon blanc nie jest tak mineralne jak to znad Loary, ale kochamy je za bukiet. Marakuja i owoce tropikalne – tego się po winach z antypodów możemy spodziewać, ale jak będzie w dyskoncie? Bliższy temu jest biedronkowy Greyrock, słodki grejpfrut zrównoważony cytryną i agrestem. Z kolei Cimarosa to etykieta Lidla, tu w wydaniu – proszę nie śmiać się zbyt głośno – de luxe, więc dwa razy droższym niż podstawa. Ich sauvignon blanc w nosie jest oszczędny, ciut nazbyt trawiasty, owoce gdzieś schowane, ale nie jest źle. Tę rundę uznajemy za remis, no, w karnych wygrywa Greyrock. W ustach rozochocony Greyrock wygrywa wyraźniej, świeży, zaokrąglony słodyczą łatwiej trafia pod strzechy niż bardziej rozwodniona Cimarosa.
Oba wina są poprawne i pijalne, poczekajcie tylko, aż się ociepli. A zachęceni, sięgnijcie po poważniejsze i niestety droższe sauvignony z końca świata.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
tel. 800 12 01 95