Uciekinierów z Północy przybywa z każdym miesiącem. Rzadko kiedy jednak zdarza się, by decydowano się na taki krok w dużych grupach. Pojedyncza osoba ma większe szanse na ukrycie się, grupa potrzebuje wsparcia.
W przypadku 12 pracownic północnokoreańskiego lokalu w chińskim Ningbo pomoc nadeszła od ich szefa. Pjongjang zarzuca mu tchórzostwo i ucieczkę ze względu na własne długi. Kobiety nie chciały porzucać swojej pracy, reżim zorganizował specjalne spotkanie z pozostałymi pracownicami, które nie dołączyły do zbiegów. Przed kamerami CNN i mikrofonem Willa Ripleya, szefa tokijskiego biura stacji z płaczem i złością opowiadały, że ich koleżanki cierpią w południowokoreańskiej niewoli.
Sytuacja komplikuje się tym bardziej, ponieważ Pjongjang twierdzi, że panie prowadzą strajk głodowy. Jedna z nich, Seo Kyung-ah miała z tego powodu nawet umrzeć. Wątpliwości mają nawet dziennikarze z Seulu, którzy bezskutecznie domagają się od rządu możliwości spotkania z grupą z restauracji.
W tej samej sprawie i z identycznym skutkiem monitują prawnicy ze stowarzyszenia Minbyun (Prawnicy na rzecz Demokratycznego Społeczeństwa). Ich prośby odrzuca Ministerstwo Zjednoczenia, MSZ oraz krajowa agencja bezpieczeństwa (National Intelligence Service). Ta ostatnia od dekad nie cieszy się zaufaniem, ponieważ po serii wpadek mniejszego i większego kalibru oraz oskarżeń o stronniczość i korupcję południowokoreańskie CIA traktowane jest z przymrużeniem oka.
Prawnicy z Minbyun zorganizowali w poniedziałek konferencję prasową bezpośrednio przed siedzibą centrum dla uciekinierów. Według procedury, pierwsze tygodnie w zależności od indywidualnych przypadków obywatele Północy spędzają w specjalnym ośrodku. Mają mieć tam spokój i czas na aklimatyzację do nowych warunków. Takie wyciszenie ma rzekomo być bardzo potrzebne 12 paniom z Ningbo.