Jan Maciejewski: Gietrzwałd 1877. Historia odstępstwa

A lato tamtego roku było wyjątkowo piękne. Zwłaszcza wieczory, jeszcze ciepłe, już nieupalne, zachęcały do tego, żeby wyjść z domu i przyłączyć się do którejś z demonstracji poparcia lub sprzeciwu. Nigdy jeszcze wyż atmosferyczny nie poniósł na swych barkach całych narodów do zbrojnej konfrontacji. Gdyby skwery i ulice nie były pełne rozemocjonowanych Europejczyków, rządy i sztaby generalne myślałyby z pewnością trzeźwiej, wojenne domino nie przewracałoby się z taką prędkością i konsekwencją. Tamtej burzy nie poprzedziła cisza, tylko piknik. Wieczory o słodkim zapachu akacji, od którego myśli zaczynają krążyć wokół nowych romansów i niestoczonych jeszcze bitew.

Aktualizacja: 28.06.2020 17:59 Publikacja: 28.06.2020 00:01

Gietrzwałd, uroczystości odpustowe w rocznicę objawień, 2008 rok

Gietrzwałd, uroczystości odpustowe w rocznicę objawień, 2008 rok

Foto: Fotorzepa/ Jakub Dobrzyński

„Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji – po południu pływałem" – to wszystko, co napisał 2 sierpnia 1914 roku w swoim dzienniku Franz Kafka. Niech i to będzie świadectwem stanu ducha socjopaty, taplającego się beztrosko w wodzie, kiedy na horyzoncie widać już było morze krwi – wciąż należy uznać, że trudno było lepiej spożytkować tamto popołudnie. Kafka jedynie wcześniej zrozumiał to, do czego tamte maszerujące i rozwrzeszczane tłumy doszły dopiero wiele miesięcy później. Ta wojna nie była jego wojną.

A to, że udało mu się dokonać takiego wyboru, ogłosić jednoosobową suwerenność, w powodzi patriotycznego uniesienia wybić się na eksterytorialność, słowem – pójść popływać, zamiast maszerować, było wydarzeniem historycznym

w stopniu dużo większym niż wszystkie deklaracje, noty dyplomatyczne i demonstracje, które wydarzyły się tamtego dnia.

Bo to nieprawda, że historię piszą zwycięzcy. Oni tylko zapełniają kartki podręczników drukiem. Są tymi, których w danym momencie prawa natury wybrały do realizacji swoich zamiarów. To raczej nimi historia, gra ślepych sił, pisze samą siebie. Jeżeli już komuś przysługują prawa autorskie do dziejów, to nie zwycięzcom, lecz odstępcom. Tym, którzy sami decydują, które wojny uznają za swoje; nie robi tego za nich pogoda ani propaganda.

W ten weekend przypada kolejna rocznica początku wielkiego polskiego odstępstwa, objawień w Gietrzwałdzie. Nie trzeba wierzyć w objawienia, ani nawet w Pana Boga, żeby uznać 1877 rok za punkt zwrotny w naszej historii, małą warmińską wieś za miejsce, w którym Polacy zaczęli pisać swoją historię, a przestali być tylko przez nią pisani. Wystarczy umieć liczyć. W ciągu roku do Gietrzwałdu przybywa milion pielgrzymów, około 5 proc. wszystkich żyjących wówczas Polaków, przez następne lata – po kilkaset tysięcy rocznie. W ciągu dwóch pokoleń jest nas niemal dwa razy więcej, drastycznie spadają statystyki alkoholizmu i rozbitych rodzin. A co najważniejsze – przestajemy chodzić na cudze wojny. Właśnie wtedy, kiedy okazji pojawia się więcej niż kiedykolwiek wcześniej, zaczynają drżeć Bałkany, a w koncercie mocarstw słychać coraz więcej fałszywych nut, Polacy przestają podpalać zaplecza cudzych frontów swoimi powstaniami.

A w Gietrzwałdzie nie było przecież wielkich tajemnic ani przepowiedni, jak kilkadziesiąt lat później w Fatimie. Całe przesłanie tamtych objawień jest tak mało spektakularne, jak tylko można to sobie wyobrazić: odmawiajcie różaniec, walczcie z pijaństwem, dbajcie o rodziny – nuda. Najbardziej spektakularny z tego wszystkiego był fakt, że Matka Boska mówiła w Gietrzwałdzie po polsku, łamała więc państwowe, wprowadzone w ramach kulturkampfu przepisy. I chociaż nie było tam mowy o suwerenności i granicach, dla wszystkich było jasne, że gra toczy się o niepodległość. Tę, której można nie mieć w państwie istniejącym na oficjalnych mapach i na którą można się wybić z najciemniejszej politycznej dziury, jaką dla Polaków była druga połowa XIX wieku.

Niepodległość, która daje o sobie znać w gorące letnie wieczory, kiedy cały świat wymaga od nas opowiedzenia się po którejś ze stron nie naszych wojen. I gdy zamiast tego idziemy popływać albo zmówić różaniec.

„Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji – po południu pływałem" – to wszystko, co napisał 2 sierpnia 1914 roku w swoim dzienniku Franz Kafka. Niech i to będzie świadectwem stanu ducha socjopaty, taplającego się beztrosko w wodzie, kiedy na horyzoncie widać już było morze krwi – wciąż należy uznać, że trudno było lepiej spożytkować tamto popołudnie. Kafka jedynie wcześniej zrozumiał to, do czego tamte maszerujące i rozwrzeszczane tłumy doszły dopiero wiele miesięcy później. Ta wojna nie była jego wojną.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków