Operatorzy komórkowi nie zdążyli jeszcze odzyskać pieniędzy wydanych na inwestycje w sieci czwartej generacji (4G lub LTE) i zakup potrzebnych do ich działania częstotliwości, a mniej więcej od dwóch lat świat powtarza nowe hasło: 5G. Technologia ta nabrała realnych kształtów pod koniec 2017 roku: to wtedy instytucja stworzona przez przedstawicieli telekomunikacyjnej branży przyjęła pierwszy standard dla sieci komórkowych kolejnej generacji – 5G, a w tym roku podczas targów Mobile World Congress w Barcelonie pojawiły się pierwsze sprzęty – modemy chińskiego koncernu Huawei – oparte na nowym standardzie.
Odkąd branża mówi o 5G wiadomo jedno: aby nowe sieci powstały trzeba znaleźć dla nich takie zastosowania, które uczynią tę inwestycję sensowną z biznesowego punktu widzenia.
Nie wystarczy bowiem powiedzieć, że łącza radiowe mają pozwolić na przesył danych z prędkością 1 gigabita na sekundę (rzadko spotykanych w ofertach dla osób indywidualnych nawet u operatorów światłowodowych), z opóźnieniem mniejszym niż 1 milisekunda, a sieci mają cieszyć się 1000 razy większą pojemnością.
Firma analityczna IHS szacuje, że w ciągu 15 lat (2020–2035) sieci 5G zasilą globalny PKB taką sumą jak kraj wielkości Indii, ale nadal trwają poszukiwania konkretnych gałęzi przemysłu, czy szerzej – miejsc i rozwiązań – które będą takich sieci potrzebować. Dylematy te dotyczą także Polski.