„Odyseja. Historia dla Hollywoodu”. Holokaust w piekle wagnerowskich melodramatów

„Odyseja. Historia dla Hollywoodu” Krzysztofa Warlikowskiego w Nowym Teatrze to niejednoznaczna wyprawa do współczesnego Hadesu. Spektakl dedykowany jest Zygmuntowi Malanowiczowi, który miał grać Odysa. Zmarł przed premierą, przypłacając próby życiem.

Publikacja: 06.06.2021 11:42

Foto: materiały prasowe/fot. Magda Hueckel

Machinę spektaklu granego przy Madalińskiego w Warszawie, zanim opadną kurtyny, przy odsłoniętych oknach z widokiem na ulicę, uruchamia nagi i atletyczny Claude Bardouill. Pcha od prawej strony masywny okratowany podest-scenę jak antyczny Syzyf. A może po prostu performer współczesnego teatru, który podejmuje kolejną próbę wytłumaczenia nam nie dającego się zrozumieć świata. Tu i teraz, co podkreśla odliczający ułamki sekund elektroniczny zegar, tykający jak bomba z opóźnionym zapłonem.
Ścianę po prawej stronie sceny zapełniają umywalki. Jednak w scenografii-instalacji Małgorzaty Szcześniak z motywem zakładu fryzjerskiego oraz odzieżowego sklepu z dziesiątkami dżinsów zawieszonymi na hakach – ławka może oznaczać miłość, ale też czekanie na śmierć. Zaś salon piękności oraz szatnia-przymierzalnia mogą stać się nagle częścią obozu koncentracyjnego. Ile nam jeszcze zostało czasu?

Przecież ludzkość nie jest racjonalna. Kierują nią pokusy sprawiające, że życie zamienia się w piekło, co podkreśla obecność emanującego czerwienią diabelskiego awatara z wielkimi rogami w stylu gier komputerowych. „Alkohol jest bogiem. Świat bez alkoholu jest pusty” – stwierdza metaforycznie Elizabeth Taylor, grana przez Magdaleną Cielecka. „Nie ma w tobie duchowości” – mówi na potwierdzenie tego Penelopa (Jadwiga Jankowska-Cieślak) do Odysa, który po wieloletniej tułaczce, wojnach i romansach wrócił do Itaki.

Właśnie między chorobliwymi emocjami a buddyjską prostotą rozpięty jest nowy spektakl Krzysztofa Warlikowskiego: medytacja nad tym jak żyć, ale i opowiadać siebie oraz świat. Kontrast dla Odysa, granego współcześnie przez 90-letniego Stanisław Brudnego, stanowi Izolda Regensberg, bohaterka dokumentalnych książek Hanny Krall. Szalona polska Żydówka przeszła przez wiele obozów koncentracyjnych, kierowana miłością do męża, którego chciała ratować z wojennych opresji.

Odys opowiada Penelopie, synowi Telemachowi i psu Argosowi w ludzkiej postaci o wojnie trojańskiej i jak „pieprzył się z boginiami” Kirke i Kalipso. Skarży się, że czuł jad takiej miłości, a nawet wymiotował, co nie przeszkadza mu chłeptać wódki małymi łykami. Na więcej nie starcza mu już sił. Rodzina reaguje na popis martyrologii „dziadersa” milczeniem i zażenowaniem. Z ekranu poucza Odysa matka (Krystyna Zachwatowicz-Wajda).

Izoldę (młodą gra Maja Ostaszewska, starszą Ewa Dałkowska), mąż też zdradził. Mielibyśmy wzorcowy feministyczny przykład facetów, mądrzejących dopiero na starość oraz poranionych kobiet, ale dramaturgia spektaklu Warlikowskiego napędzana jest nieoczywistymi i nagłymi zwrotami. Izolda, traktując wojnę jak film akcji, jest również ofiarą własnej melodramatyczności: uważa się za osobę wyjątkową, godną hollywoodzkiej megaprodukcji. W Holokaust wdziera się kicz z dwuznaczną elegancją esesmanów.




To nie wszystko. Izolda czuje również podobieństwo do Elizabeth Taylor. Na lotnisku w Izraelu chce nawet poprosić aktorkę, by zagrała ją w filmie. Ochroniarz gwiazdy radzi, by Regensberg najpierw zainspirowała powstanie książki. Jej napisania oczekiwała od Jerzego Andrzejewskiego, Kazimierza Brandysa, a ostatecznie od Hanny Krall. Ta poprosiła o pomoc w stworzeniu scenariusza Krzysztofa Kieślowskiego. Reżyser zaproponował z premedytacją hollywoodzki kicz. Spodobałby się Izoldzie, ale nie ceniącej oszczędność Krall („Im większa rozpacz, tym mniej trzeba zdań”). Bohaterka zablokował wydanie książki „Wygrana wojna Rosenberg”, a związane z tym historie, Krall opisała w reportażach „Powieść dla Hollywood” i „Król Kier znów na wylocie”.

Bez przesady można powiedzieć, że Krall dla Warlikowskiego, który świat postrzega poprzez pryzmat antyku, jest Homerem XX wieku, bo w swoich reportażach opisała nieprzewidywalność i zagadkowość ludzkiego losu. Spektakl „Dybuk” reżyser zamknął opowieścią reporterki o nowojorskim Żydzie, który chce buddyzmem przegnać dybuka Holocaustu. W „(A)Polonii” pokazał Polkę, która poświęcając życie uratowała Żydówkę, zaś jej syn został izraelskim żołnierzem, strzelającym do Palestyńczyków.
W „Odysei” Warlikowski wyręcza Krall ze stworzenia scenariusza dla Hollywood, a nawet zrealizował z pomocą Pawła Edelmana film rozgrywający się w Los Angeles. Scenarzystą jest w nim Marek Hłasko (Jacek Poniedziałek). Oglądamy graną po angielsku kolaudację sceny wyreżyserowanej przez Romana Polańskiego (Piotr Polak). Jednak producent Robert Evans (Marek Kalita) – ten od „Chinatown” i „Ojca chrzestnego”, mówi że film o Holokauście może co najwyżej zdobyć Oscara, ale wielkiej kasy nie zarobi. Warlikowski ironizuje, że musiałby być tak kiczowaty jak „Lista Schindlera” Spielberga, daleki od wiarygodności, jaką ceni Krall, a bliski melodramatu, którego żądała Izolda Regensberg.

Ale i ta kwestia nie jest jednoznaczna. Oglądamy rzekomy film Polańskiego. Izolda - Magdalena Cielecka gra Elisabeth Taylor, grającą Rosenberg - jest przesłuchiwana przez esesmana (Bartosz Gelner). Wzrusza go swoją historią do tego stopnia, że nazista zamiast wysłać Żydówkę do gazu - zasiada do fortepianu i gra Wagnera ( w ujęciu Pawła Mykietyna). Ale gdy myślimy, że tak kiczowaty musiałby być hollywoodzki film spełniający marzenia Regensberg – Warlikowski przenosi nas w obozową przeszłość. Regensberg – grana tym razem minimalistycznie przez Maję Ostaszewską - naprawdę wzruszyła esesmana.

W paradzie postaci, uwiarygadnia to kadr z hollywoodzkiego „Doktora Faustusa”, gdzie Richard Burton w tytułowej roli naukowca zaprzedanego diabłu - szepcze Helenie Trojańskiej (Elisabeth Taylor), że oddałby dla niej wszystko. Kicz wylewa się z ekranu, ale jak się okazuje, również życiowa tragedia może być hollywoodzką szmirą.

Odysem XX wieku jest Martin Heidegger (Andrzej Chyra) w scenie z Hanną Arendt (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik). W ujawnionym dopiero po śmierci romansie, w najbardziej radykalny sposób wyraża się paradoksalność ludzkich losów, uczuć i emocji. Przecież parę oglądamy po wojnie, gdy odnowiła znajomość pomimo tego, że filozof poparł Hitlera, zaś żydowska myślicielka jest autorką „Korzeni totalitaryzmu” i terminu „banalność zła”. W roli Heideggera i monologu zaczerpniętym z szekspirowskiego „Ryszarda III”, odzywa się mężczyzna, który próbując rozliczać się ze zła, de facto się usprawiedliwia. W dodatku wrzeszcząc jak Hitler. Co na to Arendt? Toleruje to z cierpliwością Penelopy.

W wolnym od prostego morału spektaklu, negatywnych i pozytywnych bohaterów „Odysei” Warlikowskiego, mogłoby połączyć marzenie o życiu przypominającym hollywoodzki hit. Przecież Izolda od rozpamiętywania wojny woli marzenie o sławie Elisabeth Taylor, która nie żałuje niczego, o czym mówi w wywiadzie z Barbarą Walters (Agata Buzek) podczas jednego z siedemdziesięciu pobytów w szpitalu. Jesteśmy blisko czegoś, co puryści mogliby nazwać holokaustowym bluźnierstwem. Właśnie wtedy Warlikowski ucina wszelkie spekulacje fragmentem „Shoah” Lanzmanna. Wyznanie fryzjera Abrahama Bomby, który strzygł w Treblince ofiary idące do gazu, to najbardziej wstrząsający fragment spektaklu. Abraham dusi się. Od łez i prawdy, której nie daje rady wypowiedzieć. Oglądamy scenę w stylu Krall.

Tyle tylko, że finał zaczerpnięty jest z hollywoodzkiego „Poważnego człowieka” braci Coehn. W XIX-wiecznej Europie, gdzieś między Lublinem a Krakowem, żydowski dom nawiedza rebe Groszkower. Rzecz w tym, że od trzech lat nie żyje.

Co z tego wynika? Żydowski dybbuk pod różnymi postaciami nie daje spokoju Hannie Krall (granej przez Maję Komorowską) oraz Warlikowskiemu. A oni nam.

Spektakl dedykowany Zygmuntowi Malanowiczowi, który miał grać Odysa. Zmarł przed premierą.

Scenariusz na podstawie „Odysei” Homera oraz „Króla kier znów na wylocie” i „Powieści dla Hollywoodu” Hanny Krall – Krzysztof Warlikowski i Piotr Gruszczyński

Machinę spektaklu granego przy Madalińskiego w Warszawie, zanim opadną kurtyny, przy odsłoniętych oknach z widokiem na ulicę, uruchamia nagi i atletyczny Claude Bardouill. Pcha od prawej strony masywny okratowany podest-scenę jak antyczny Syzyf. A może po prostu performer współczesnego teatru, który podejmuje kolejną próbę wytłumaczenia nam nie dającego się zrozumieć świata. Tu i teraz, co podkreśla odliczający ułamki sekund elektroniczny zegar, tykający jak bomba z opóźnionym zapłonem.
Ścianę po prawej stronie sceny zapełniają umywalki. Jednak w scenografii-instalacji Małgorzaty Szcześniak z motywem zakładu fryzjerskiego oraz odzieżowego sklepu z dziesiątkami dżinsów zawieszonymi na hakach – ławka może oznaczać miłość, ale też czekanie na śmierć. Zaś salon piękności oraz szatnia-przymierzalnia mogą stać się nagle częścią obozu koncentracyjnego. Ile nam jeszcze zostało czasu?

Przecież ludzkość nie jest racjonalna. Kierują nią pokusy sprawiające, że życie zamienia się w piekło, co podkreśla obecność emanującego czerwienią diabelskiego awatara z wielkimi rogami w stylu gier komputerowych. „Alkohol jest bogiem. Świat bez alkoholu jest pusty” – stwierdza metaforycznie Elizabeth Taylor, grana przez Magdaleną Cielecka. „Nie ma w tobie duchowości” – mówi na potwierdzenie tego Penelopa (Jadwiga Jankowska-Cieślak) do Odysa, który po wieloletniej tułaczce, wojnach i romansach wrócił do Itaki.

Właśnie między chorobliwymi emocjami a buddyjską prostotą rozpięty jest nowy spektakl Krzysztofa Warlikowskiego: medytacja nad tym jak żyć, ale i opowiadać siebie oraz świat. Kontrast dla Odysa, granego współcześnie przez 90-letniego Stanisław Brudnego, stanowi Izolda Regensberg, bohaterka dokumentalnych książek Hanny Krall. Szalona polska Żydówka przeszła przez wiele obozów koncentracyjnych, kierowana miłością do męża, którego chciała ratować z wojennych opresji.

Odys opowiada Penelopie, synowi Telemachowi i psu Argosowi w ludzkiej postaci o wojnie trojańskiej i jak „pieprzył się z boginiami” Kirke i Kalipso. Skarży się, że czuł jad takiej miłości, a nawet wymiotował, co nie przeszkadza mu chłeptać wódki małymi łykami. Na więcej nie starcza mu już sił. Rodzina reaguje na popis martyrologii „dziadersa” milczeniem i zażenowaniem. Z ekranu poucza Odysa matka (Krystyna Zachwatowicz-Wajda).

Izoldę (młodą gra Maja Ostaszewska, starszą Ewa Dałkowska), mąż też zdradził. Mielibyśmy wzorcowy feministyczny przykład facetów, mądrzejących dopiero na starość oraz poranionych kobiet, ale dramaturgia spektaklu Warlikowskiego napędzana jest nieoczywistymi i nagłymi zwrotami. Izolda, traktując wojnę jak film akcji, jest również ofiarą własnej melodramatyczności: uważa się za osobę wyjątkową, godną hollywoodzkiej megaprodukcji. W Holokaust wdziera się kicz z dwuznaczną elegancją esesmanów.




2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Teatr
Łódzki festiwal nagradza i rozpoczyna serię prestiżowych festiwali teatralnych
Teatr
Siedmioro chętnych na fotel dyrektorski po Monice Strzępce
Teatr
Premiera spektaklu "Wypiór", czyli Mickiewicz-wampir grasuje po Warszawie
Teatr
„Równi i równiejsi” wracają. „Folwark zwierzęcy” Orwella reżyseruje Jan Klata
Teatr
„Elisabeth Costello” w Nowym Teatrze. Andrzej Chyra gra diabła i małpę