Rz: Jak pan myśli, dlaczego Stowarzyszenie Historyków Sztuki, którego jest pan członkiem, negatywnie zaopiniowało pańską kandydaturę na stanowisko dyrektora Muzeum Narodowego?
Jerzy Miziołek: Może dlatego, że człowiek, który się pod tym podpisał, został kilka lat temu wybrany na dyrektora w oficjalnym konkursie i nim nie został? Choć osobiście bardzo tego żałowałem. Może dlatego, że nie widział moich wszystkich książek i wielu wystaw w Muzeum UW? Nie wiem.
Oponenci zarzucają panu, że trudno będzie kierować dużą grupą ludzi, gdy w Muzeum Uniwersytetu Warszawskiego miało się ośmioosobowy zespół...
Do tej pory sprawowałem pieczę co najwyżej nad kilkudziesięcioosobowym zespołem autorów jako redaktor obszernych prac zbiorowych, ale też organizator wystaw angażujących licznych pracowników Uniwersytetu. Muzeum Narodowe to jednak co innego. Wnoszę jednak z mojego stosunku do współpracowników, że jest nadzieja. Pochodzę do tej misji z pokorą. Nie o mnie tu przecież chodzi, ale o sukces Muzeum Narodowego.
Jak często zaglądał pan w ostatnich latach do Muzeum Narodowego?