W piątek w całym kraju tysiące młodych ludzi zamiast iść do szkoły wyszło na ulicę protestować przeciwko polityce zmierzającej do pogłębiania niekorzystnych zmian klimatycznych. Młodzieżowe demonstracje odbywały się w 60 miastach w Polsce m.in. w Warszawie, Szczecinie, Płocku, Rzeszowie, Nowym Sączu czy w Siedlcach. I choć wpisywały się one w ogólnoświatowy młodzieżowy Protest Tysięcy Miast zorganizowany w przededniu szczytu klimatycznego ONZ, to i tak zdumiewająca jest liczba uczniów w Polsce, którzy tego dnia wyszli na ulicę. Organizatorzy szacują, że było to ok. 10 tys. osób.

Z pewnością dla części z nich był to sposób na zerwanie się z lekcji. Gdyby demonstracje odbywały się w sobotę, uczestników byłoby mniej. Jednak krzywdzące byłoby stwierdzenie, że był to główny powód udziału w demonstracji. Od czasu kwietniowego strajku nauczycieli można zauważyć wzmożoną aktywność środowiska szkolnego.

Wiele razy w czasie strajku uczniowie solidaryzowali się ze strajkującymi pedagogami. Były to zarówno drobne gesty, pączki przynoszone do szkoły, ale także „Strajk uczniowski", czyli demonstracja pod MEN na rzecz poprawy jakości edukacji. Nauczyciele, kończąc strajk, mimo obiecanej podwyżki w wysokości 9,6 proc., mieli poczucie klęski. Jednak nieoczekiwanym, pozytywnym efektem tamtego zrywu jest to, że temat koniecznych zmian w oświacie przedostał się do debaty publicznej. W całym kraju ruszyły oddolne obywatelskie debaty o edukacji. Środowisko nauczycielskie zaczęło też akcję profrekwencyjną Głosuj na Polskę, podczas której pytają komitety wyborcze o edukację. Podczas strajku pojawiały się głosy, że nauczyciele dają dzieciom zły przykład. Teraz jednak, biorąc pod uwagę rosnące zaangażowanie społeczne zarówno nauczycieli, jak i uczniów, można się zastanowić, czy to rzeczywiście była niekorzystna lekcja? I co bardziej przyda się w dorosłym życiu: encyklopedyczna wiedza czy umiejętność głośnego powiedzenia „nie".