13 lutego ma się pan zameldować w areszcie w Hajnówce dla odbycia kary. Liczy pan na podpis prezydenta pod ułaskawieniem?

Odliczam godziny. Jestem chory i sprawa przeciw mnie została sfabrykowana. Sprawę pilotuje pani Zofia Romaszewska, więc nadzieję mieć trzeba.

Działał pan na szkodę firmy, którą pan sam założył?

Otrzymałem zarzuty prokuratorskie, że działałem na szkodę spółki. Sąd wydał wyrok – 3 lata więzienia za sprzedanie ziemi własnej spółce za zawyżoną cenę. A ja to zrobiłem na podstawie opinii biegłego rzeczoznawcy, który wykonał operat szacunkowy.

Po wyjściu z aresztu otrzymałem zawiadomienie z prokuratury, że występuję też w tej sprawie jako poszkodowany. Sąd Rejonowy w Bielsku Podlaskim pytał się czy przyznaję się do winy. Mówię, że nie. „Ale jest pan również poszkodowany, przyznaje się pan? Nie”. Sąd uznał mnie za wariata i wysłał na badania w Choroszczy. Przyjechaliśmy tam z żoną, komisja siedziała i pytała mnie przez godzinę jak się nazywam, a później czy wiem kto to był Adam Mickiewicz i Mikołaj Kopernik. Oczywiście, że wiem! Kobietą był... Kompletnego wariata ze mnie nie zrobili, bo byłem jednak sądzony.

Minęło 18 lat i teraz znowu ma pan iść za kraty?

Tak. W październiku 2019 zapadł wyrok w apelacji.

18 lat obrony poszło na marne?

Para w gwizdek. Nie poszło na marne, bo w ciągu tych 18 lat sądy i prokuratura skutecznie zagubiły podstawową dokumentację na podstawie której zostałem oskarżony i aresztowany, żeby nie mataczyć.

Prokuratorzy zgubili dowody?

Wiele wskazuje na to, że mogło to zaginąć w sądzie w Bielsku lub okręgowym w Białymstoku. Nie chodzi o kartkę papieru, rzecz dotyczy komputera i serwera, a w 2006 roku były to jeszcze urządzenia duże, komputer jak telewizor, a serwer jak szafa.

Kiedy to się stało?

W 2006 r. było jeszcze u nich, a później wszyscy już „morda w kubeł”, nie wiadomo kiedy zniknęło. A sąd skutecznie ukrywał przez 10 lat fakt, że nie ma podstawowej, źródłowej dokumentacji. Poprosiliśmy o dostęp do materiałów, żeby skonfrontować wywody biegłych i okazało się, że nic nie ma.

I co wtedy?

Wcześniej się jeszcze okazało, że biegły na podstawie opinii którego zostałem skazany, Janusz Maksymiuk, został dyscyplinarnie skreślony z listy biegłych sądu okręgowego w Olsztynie, a gość dalej wypisywał opinie, wystawiał rachunki i pobierał pieniądze, zeznawał pod przysięgą. Więc sąd zaczął powoływać kolejnych biegłych, np. Międzynarodowe Centrum Szkolenia i Doradztwa z Warszawy, które zleciło zewnętrznym ekspertom przygotowanie opinii,  została sporządzona, ale „ze względu na brak dokumentacji źródłowej”, całe fragmenty zostały przepisane z opinii oszusta Maksymiuka. Później się okazało, że jeden z tych opiniujących, Kazimierz Chojnowski był karany sądownie i ma wyrok za składanie fałszywych zeznań. Nie zrobiło to na sądzie żadnego wrażenia.

Kto złożył zawiadomienie?

Nie było żadnego zawiadomienia, tylko ABW się pojawiło i mnie wzięli.

Uwziął się ktoś na pana?

Nie wiem. Składałem ofertę w jednej z największych prywatyzacji w Polsce, chodziło o Azoty. Może za wysoko mierzyłem?


To była pańska ziemia, ta którą sprzedał pan swojej firmie?

Tak, skupowałem różne kawałki od rolników, scaliłem to i przeprowadziłem przekształcenie na działki przemysłowo-składowe, doprowadziłem wodę, media. Jak firma się rozwijała, ziemię sprzedałem dla spółki, za cenę, która była w operacie. Tych pieniędzy nie zabrałem do kieszeni, tylko od razu przeznaczyłem na kapitał akcyjny spółki i wykupiłem całą emisję akcji za 6 milionów, a 2 miliony prywatnych pieniędzy przeznaczyłem na wykup zobowiązań spółki wobec zagranicznych kontrahentów. Zrobiłem duży lewar, bo spółka uzyskała 30 hektarów ziemi, kapitał i spłatę. Prokuratura uznała jednak w akcie oskarżenia, że ta ziemia kosztuje nieco ponad 80 tysięcy. Ale równolegle Izba  Skarbowa przeprowadziła kontrolę i naliczyła mi podatek od tej ziemi i sprzedaży w wysokości 280 tysięcy. Większy podatek niż to, co wyliczyła prokuratura za całą tę ziemię. To było 30 hektarów po 250 tysięcy za hektar, czyli 7 milionów.

Ziemia jeszcze nie przekształcona?

Część już była przekształcona, proszę pamiętać, że były to ziemie w wyjątkowym miejscu, bo leżały w przejściu granicznym kolejowym, na granicy Polski i Białorusi, gdzie tory były szerokie i normalne. Unikalne miejsce, w województwie Podlaskim są 3 takie miejsca. Izba Skarbowa powiedziała, że to jest sprawa karna, to, że prokuratura tak wyceniła, to jej sprawa, a my wiemy ile takie ziemie kosztują, bo skarb państwa kupował na budowę przejścia samochodowego, osobowego i ciężarowego w Kuźnicy Białostockiej. Tam skarb państwa płacił 200 tysięcy za hektar. Ta cena, którą podał w operacie rzeczoznawca jest prawidłowa. Złożyłem skargę na ten podatek do sądu administracyjnego. Sąd uznał, że wszystko jest prawidłowo i oddalił skargę.

Dlaczego tak się stało, ktoś się na pana uwziął?

Byłem w latach 80-tych na emigracji, znalazłem się w USA, Nowy Jork, New Jersey, później Cleveland, Ohio. Poukładało mi się tam bardzo dobrze, miałem tam swój biznes, ale na emigracji zawsze jest z tyłu głowy myśl co tam w domu i zawsze brakuje bycia u siebie. Później zaczęły być zmiany na początku lat 90-tych, część z nas wróciło. Wróciłem do kraju z pieniędzmi, sprzedałem tam cały swój interes. Założyłem firmę w swoich rodzinnych stronach, na Podlasiu. Tam zaczęła się moja działalność przedsiębiorcy - w formule współpracy z Białorusią. Kupowałem surowce na Białorusi, zacząłem sprowadzać do Polski, dostarczałem do nich zboże z Polski i to duże ilości. Wiedziałem jak to robić i miałem narzędzia potrzebne do tego oraz doświadczenie ze Stanów. Zacząłem dostarczać chlorek potasu, sól potasową ze złóż z Białorusi. Jest ona absolutnie niezbędnym surowcem w łańcuszku żywieniowym. Jak nie będzie potasu, to nam włosy nie będą rosły, zawsze czegoś będzie brakowało. Potas nie występuje w Polsce, musi być w całości sprowadzany. W Latach 90-tych robiłem inwestycje kolejową, wtedy PKP zwijało tory, a ja robiłem inwestycje za miliony złotych, żeby uruchomić terminal. Zaczęło to pracować na tyle mocno i na tyle skutecznie, że wzbudziło to pewnie jakąś zazdrość, w międzyczasie w latach dwutysięcznych przekonano mnie, że powinienem uczestniczyć w prywatyzacji polskich zakładów chemicznych i złożyłem ofertę na zakład w Kędzierzynie. Do Kędzierzyna startowałem ja jako firma z prowincji, Ciech z Warszawy i duża firma Agrofert obecnego premiera Czech Andreja Babiša. Na tyle dziwnie się to poukładało, że w tamtym momencie jak trzeba było podpisać papiery, okazało się, że najmocniejsza była oferta mojej firmy. Nagle się zagotowało. Oczywiście sam bym tego nie  kupił, nie miałem kapitału, ale otrzymałem pełne finansowanie z kilku banków i funduszy, miałem do dyspozycji ponad 100 milionów. To mogło wywołać niezadowolenie.

Poszedłby pan na demonstrację w obronie wolnych sądów?

Nie, jakich wolnych sądów?