Kultura eutanazji stanowi także skrajny objaw kultury konsumpcyjnej, w której wartość ludzi mierzy się standardami opłacalności i użyteczności. Życie i medycyna traktowane są jako sposoby spełnienia indywidualnych dążeń poza społeczeństwem.
Śmierć więcej warta niż życie
To ideologia autokreacji moralnej rozbija wszelkie więzy międzyludzkie, traktując je jako ograniczające wolności. Gdy owe założenia zaczynają definiować logikę ludzkiego życia, eutanazja jest akceptowana jako jego nieodłączna część. Z kolei, gdy uzna się starców i chorych za utylitarnie zbędnych, klasyczny argument niemieckiej polityki eutanazyjnej Hitlera, dopuszczalne jest uznanie, że ich ciała mogą być też wykorzystane jako źródło organów do przeszczepów.
Taka praktyka w Chinach wobec skazanych na śmierć, ale i uśmiercanych celowo, jest powszechna, choć nieoficjalna. W majestacie prawa stosuje się ją jednak w Belgii i Holandii, gdzie śmiertelnie chorym pacjentom dostarcza się moralnego w domniemaniu uzasadnienia, iż ich śmierć ma większą wartość niż ich ułomne życie. Eutanazji dokonuje się tam w sposób nieuszkadzający poszukiwanych organów z przeniesieniem martwego pacjenta na stół transplantacyjny. To przygotowanie, popierane już przez lekarzy i część tzw. bioetyków, do taśmowego wymuszania eutanazji jako końca życia „zbędnego" w imię życia „wartościowego", ale też ograniczania kosztów leczenia. Społeczeństwo liberalnego roju tworzy kulturę, w której idolem staje się wieczna młodość, a jej podtrzymywanie stanowi substytut nieśmiertelności w doczesności. Brzydota i cierpienie staje się w nim skandalem, ponurym przypominaniem kłamstwa założeń nowej antropologii, koszmarem nocnym, który należy stłumić w świadomości i fizycznie usunąć. Dzieci upośledzone należy abortować, a odpowiedzią na lawinowo wzrastające demencje i depresje jest eutanazja. Iluzja nieśmiertelności ma być niczym niezakłócona, najsłabsi i najbrzydsi muszą zniknąć w sposób niewidzialny i sterylny. Tu i teraz ma być niezakłóconym stanem doskonałości, bez cierpienia, grzechu, winy i przebaczenia, rajem panteistycznego kosmicznego niebytu bez początku i końca.
Koszmar nie minął
Kiedy uwierzymy, że jesteśmy jedynie atomami fizycznego węgla i białka ewolucyjnie i przypadkowo zawiązanymi w fizyczne ciało, obdarzone nie wiadomo dlaczego świadomością i racjonalnością, naturalną konsekwencją jest uznanie, że to, co stanie się z ową biologicznie przypadkową, bezsensowną strukturą w momencie rozpadu, jest absolutnie obojętne. To wyłącznie kwestia utylitarnego posprzątania nieustannie zaśmiecanego kosmosu.
Ta etyka utylitarystyczna wydawała się unicestwiona po horrorze niemieckiej polityki eutanazyjnej czasów drugiej wojny – choć już w 1949 r. lekarz Leo Alexander badający eutanazję hitlerowską wskazywał, że utylitarne zasady, które zdeprawowały niemiecką medycynę, były obecne przed wojną w USA, Szwecji czy innych krajach i nie zaniknęły. W latach 60. i 70. w komunistycznej Polsce lekarze, naukowcy, często byli więźniowie niemieckich obozów koncentracyjnych publikowali „Zeszyty Oświęcimskie", badając wielorakie konsekwencje niemieckich diabolicznych eksperymentów. Łudzili się, że konstruują ostateczną świadomościową ścianę ogniową przed powrotem utylitarnej etyki eutanazyjnej. Wydawało się, że nigdy więcej myśl o „biologicznie" zorientowanym społeczeństwie w umyśle Zachodu nie powstanie, i że kultura śmierci w której najsłabsi i najnieszczęśliwszy mogą być traktowani jako przeszkoda dla rozmaicie definiowanej „szczęśliwości" tych, którzy żyją, jest koszmarem, który wypalił się w męczeństwie niemieckich obozów koncentracyjnych i krematoriach.