Spór o TK: polityka pasożytuje na nauce

Jeżeli naukowcy angażują się w polityczną publicystykę, powinni wyraźnie oddzielać swój dorobek naukowych od głoszonych tez – pisze prawnik.

Publikacja: 30.07.2016 13:00

Trybunał Konstytucyjny

Trybunał Konstytucyjny

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Chyba nigdy w takim stopniu jak obecnie nie były widoczne w sferze publicznej w Polsce związki między polityką a nauką. Spór o Trybunał Konstytucyjny to przecież spór prawny, a siłą rzeczy naukowy. Argumenty naukowe mieszają się w nim z politycznymi, a autorytet osób posiadających stopnie i tytuły naukowe jest bardzo chętnie wykorzystywany przez niektórych polityków jako rodzaj broni. Na tym tle wyraźnie widać jedno: polityka coraz chętniej pasożytuje na nauce.

Zresztą sprawa Trybunału nie jest wyłącznym przejawem tego pasożytnictwa. Przypomnijmy sobie ostatnie wybory – parlamentarne, samorządowe, europejskie. Jakże wielu polityków lub kandydatów na takowych chętnie przypominało o uzyskanych stopniach naukowych i dodawało przed nazwiskiem np. „dr" na różnych plakatach wyborczych. Oznaczało to nieco trywialny przekaz: „zobaczcie, jestem doktorem, w związku z tym jestem bardzo mądry. Za mną stoi nauka". To jeden z wielu, może wyjątkowo znamienny przykład pasożytnictwa polityki na nauce.

Korzyści z nauki w polityce bywają zresztą różne. Odwołajmy się jeszcze raz do sprawy Trybunału. Przy okazji obserwacji niektórych zdarzeń politycznych przypomina mi się jedna scenka. W niektórych internetowych filmikach zmienia się scenę pojedynku Wołodyjowskiego i Kmicica z „Potopu" (dla miłośników „Trylogii" w sposób prawie że bluźnierczy). Zamiast szablami walczą oni inną bronią, np. mieczami świetlnymi z „Gwiezdnych wojen". W kontekście ostatnich sporów politycznych widzę taką samą scenkę, w której politycy tocząc pojedynek, zamiast szablami okładają się konkretnymi naukowcami. Czyli jeden polityk dokonuje zamachu profesorem Iksińskim, na co inny zasłania się profesorem Kowalskim, próbując zarazem Kowalskim Iksińskiego wytrącić przeciwnikowi z rąk. Nietrudno zgadnąć, że w walce tej niniejsi profesorowie to tylko tarany, tudzież zderzaki.

Polityków nie obchodzą zanadto ich szczegółowe analizy i opinie. Wystarczy, że „ profesor Kowalski mówi, że Trybunał jest zły, a przecież jest taki mądry". Na co adwersarz odpowie: „Eee tam, Kowalski to jakiś podejrzany jest. Ale jakiż mądry jest profesor Iksiński!"

Ktoś mógłby stwierdzić: no dobrze, przecież naukowcy od zawsze trochę marudzą, że nie są wysłuchiwani. Teraz to się zmienia... Otóż nie do końca. Z obserwacji debat politycznych można odnieść wrażenie, że argumenty naukowe są czymś ostatnim, co adwersarze chcą zrozumieć i rozważyć. Dla nich liczy się uzyskanie nieco bardziej dosadnego argumentu do z góry przyjętej tezy. Dzieje się to kosztem nauki. W odbiorze społecznym bowiem granica między wykorzystywaniem naukowców a ich cytowaniem, powoływaniem, jest bardzo płynna. I naukowe argumenty przykładowych profesorów Kowalskiego i Iksińskiego trafiają pod strzechy, ale w znacznie uproszczonej, zwulgaryzowanej wersji. W konsekwencji – podobnie zaczyna być postrzegana nauka. Jako element jednej wielkiej awantury.

Zapewne, często w dużym zakresie jest to wina samych naukowców, pozwalających na ich instrumentalne wykorzystywanie. Zresztą, problem relacji, ewentualnego zaangażowania świata naukowego w szeroko rozumianą politykę to osobny temat. Zapewne najmniej kontrowersyjne jest działanie czysto eksperckie, nawet jeżeli przybierze ono formę sprawowania funkcji ministra lub np. sekretarza stanu.

Jeżeli naukowcy angażują się w polityczną publicystykę, powinni wyraźnie oddzielać swój dorobek naukowych od głoszonych tez. Najbardziej problematyczne może być zaangażowanie w parlamencie, kiedy część naukowców ulega różnym emocjom, dosyć mocno wyrażając swoje przekonania. Przy tej okazji powinni zachowywać dystans pomiędzy argumentami naukowymi a politycznymi. Wydaje się bowiem, że w każdym z powołanych przypadków naukowcy powinni we własnym sumieniu wyczuwać „cienką czerwoną linię", pewien Rubikon, którego nie powinni przekraczać.

Jeżeli to zrobią, jeżeli zbyt mocno zaangażują się w politykę – powinni przynajmniej na jakiś czas powstrzymać się od wykorzystywania swojego autorytetu typowo naukowego. Podobnie powinni pilnować tego, czy politycy zbyt ochoczo i koniunkturalnie ich autorytetu nie wykorzystują. Wpływa to bowiem negatywnie na ocenę nauki i naukowców. Można to porównać do relacji świata dziennikarskiego z polityką. Tutaj również wielokrotnie akcentuje się odrębność działań dziennikarskich i typowo politycznych, niemożliwych do pogodzenia w jednym czasie.

Wydaje się, że niniejszą diagnozę można odnieść nie tylko do prawa. W podobnym, a może jeszcze większym stopniu należałoby ją uwzględnić w ekonomii, socjologii, politologii, medycynie... Parafrazując Miłosza, nie wszystko naukowcowi wolno. Jest on bowiem „stróżem brata swego i nie może brata swego zasmucać, demonstrując mu, że prawdziwej, obiektywnej nauki nie ma".

Autor jest doktorem nauk prawnych, radcą prawnym

Chyba nigdy w takim stopniu jak obecnie nie były widoczne w sferze publicznej w Polsce związki między polityką a nauką. Spór o Trybunał Konstytucyjny to przecież spór prawny, a siłą rzeczy naukowy. Argumenty naukowe mieszają się w nim z politycznymi, a autorytet osób posiadających stopnie i tytuły naukowe jest bardzo chętnie wykorzystywany przez niektórych polityków jako rodzaj broni. Na tym tle wyraźnie widać jedno: polityka coraz chętniej pasożytuje na nauce.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Reksio z sekcji tajnej. W sprawie Pegasusa sędziowie nie są ofiarami służb
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Ideowość obrońców konstytucji
Opinie Prawne
Jacek Czaja: Lustracja zwycięzcy konkursu na dyrektora KSSiP? Nieuzasadnione obawy
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Prawne
Jakubowski, Gadecki: Archeolodzy kontra poszukiwacze skarbów. Kolejne starcie