Chyba nigdy w takim stopniu jak obecnie nie były widoczne w sferze publicznej w Polsce związki między polityką a nauką. Spór o Trybunał Konstytucyjny to przecież spór prawny, a siłą rzeczy naukowy. Argumenty naukowe mieszają się w nim z politycznymi, a autorytet osób posiadających stopnie i tytuły naukowe jest bardzo chętnie wykorzystywany przez niektórych polityków jako rodzaj broni. Na tym tle wyraźnie widać jedno: polityka coraz chętniej pasożytuje na nauce.
Zresztą sprawa Trybunału nie jest wyłącznym przejawem tego pasożytnictwa. Przypomnijmy sobie ostatnie wybory – parlamentarne, samorządowe, europejskie. Jakże wielu polityków lub kandydatów na takowych chętnie przypominało o uzyskanych stopniach naukowych i dodawało przed nazwiskiem np. „dr" na różnych plakatach wyborczych. Oznaczało to nieco trywialny przekaz: „zobaczcie, jestem doktorem, w związku z tym jestem bardzo mądry. Za mną stoi nauka". To jeden z wielu, może wyjątkowo znamienny przykład pasożytnictwa polityki na nauce.
Korzyści z nauki w polityce bywają zresztą różne. Odwołajmy się jeszcze raz do sprawy Trybunału. Przy okazji obserwacji niektórych zdarzeń politycznych przypomina mi się jedna scenka. W niektórych internetowych filmikach zmienia się scenę pojedynku Wołodyjowskiego i Kmicica z „Potopu" (dla miłośników „Trylogii" w sposób prawie że bluźnierczy). Zamiast szablami walczą oni inną bronią, np. mieczami świetlnymi z „Gwiezdnych wojen". W kontekście ostatnich sporów politycznych widzę taką samą scenkę, w której politycy tocząc pojedynek, zamiast szablami okładają się konkretnymi naukowcami. Czyli jeden polityk dokonuje zamachu profesorem Iksińskim, na co inny zasłania się profesorem Kowalskim, próbując zarazem Kowalskim Iksińskiego wytrącić przeciwnikowi z rąk. Nietrudno zgadnąć, że w walce tej niniejsi profesorowie to tylko tarany, tudzież zderzaki.
Polityków nie obchodzą zanadto ich szczegółowe analizy i opinie. Wystarczy, że „ profesor Kowalski mówi, że Trybunał jest zły, a przecież jest taki mądry". Na co adwersarz odpowie: „Eee tam, Kowalski to jakiś podejrzany jest. Ale jakiż mądry jest profesor Iksiński!"
Ktoś mógłby stwierdzić: no dobrze, przecież naukowcy od zawsze trochę marudzą, że nie są wysłuchiwani. Teraz to się zmienia... Otóż nie do końca. Z obserwacji debat politycznych można odnieść wrażenie, że argumenty naukowe są czymś ostatnim, co adwersarze chcą zrozumieć i rozważyć. Dla nich liczy się uzyskanie nieco bardziej dosadnego argumentu do z góry przyjętej tezy. Dzieje się to kosztem nauki. W odbiorze społecznym bowiem granica między wykorzystywaniem naukowców a ich cytowaniem, powoływaniem, jest bardzo płynna. I naukowe argumenty przykładowych profesorów Kowalskiego i Iksińskiego trafiają pod strzechy, ale w znacznie uproszczonej, zwulgaryzowanej wersji. W konsekwencji – podobnie zaczyna być postrzegana nauka. Jako element jednej wielkiej awantury.