W wielu systemach europejskich nie ma asesury i sądownictwo dobrze sobie radzi. Nie oznacza to, że jestem przeciwna asesurze. Jestem za, tylko że jej model musi być zgodny z konstytucją i nie może prowadzić do marnotrawienia pieniędzy publicznych. Nie powinniśmy np. ponosić kosztów kształcenia aplikantów po to, aby po trudnym egzaminie sędziowskim szli do pracy na 18 miesięcy w jakiejkolwiek instytucji – kancelarii, spółce. Pieniądze publiczne nie mogą być wydawane na kształcenie aplikantów dla prywatnych podmiotów.
Wiele lat szkoliła pani aplikantów radcowskich. Teraz odpowiada pani za przyszłych sędziów i prokuratorów. Da się porównać te aplikacje?
Równolegle szkoliłam aplikantów sędziowskich i radcowskich. Mam zatem porównanie. Oczywiście inne są cele tych szkoleń. Chcę podkreślić, że wysoki poziom aplikacji sędziowskiej wynika z jej wszechstronności i dużego nacisku na aspekt praktyczny. Aplikanci sędziowscy ukończyli wcześniej aplikację ogólną, dlatego zajęcia z nimi to nie praca od podstaw. Pracują na aktach spraw sądowych, a ok. 80 proc. czasu aplikacji wykonują obowiązki w sądach i prokuraturach. Wiedzę, orzecznictwo mają w jednym palcu. Ich celem jest służenie społeczeństwu na stanowisku sędziego.
W ostatnim czasie przywrócono aplikację ogólną prowadzoną przez KSSiP. Pani zdaniem jest potrzebna?
Ma plusy i minusy. Jej podstawowym plusem jest to, że daje młodym ludziom rok na podjęcie decyzji, na której z aplikacji specjalistycznych chcieliby się dalej kształcić. Jej specyfiką, przez niektórych uważaną za wadę, jest to, że tworzy stan niepewności. To minister sprawiedliwości ustala limity przyjęć na aplikacje specjalistyczne, a młodzi ludzie do końca przecież nie wiedzą, jakie wyniki osiągną ze wszystkich sprawdzianów i praktyk.
W efekcie na aplikacje specjalistyczne dostaje się niewielu...