Patrzę z Kanady na współczesną Polskę, na to, co wyprawia ekipa rządząca, i ręce mi już dawno opadły. W ubiegłym tygodniu napisałem, że dla dobrego funkcjonowania każdego państwa prawa potrzebne są: zaufanie do ustawodawcy, od którego zależy litera prawa, do sędziów wydających wyroki i do władzy wykonawczej. Według mnie wszystkie te trzy wymagania są ignorowane i systematycznie zadeptywane, w imię – no właśnie, nie rozumiem w imię czego.
Stworzenia z Polski państwa wyznaniowego? Chyba nie, bo nie dostrzegam stosowania idei chrześcijaństwa w Polsce ani przez duchownych, ani przez rządzących. Nie wykonuje się poleceń papieży, nawet Jana Pawła II. Trudno nie zauważyć fali rasistowskiego hejtu skierowanego przeciw wszystkim „nie naszym", co jest grzechem ciężkim! Więc nie rozumiem sensu rozmontowywania państwa. Chyba że jedynym celem jest ustanowienie dyktatury (i to dyktatury jednostki) oraz patologicznego nepotyzmu.
Nie rozumieją? Bynajmniej
Zaufanie społeczne do obecnego ustawodawcy, według mnie, nie istnieje od dawna. Istnieje natomiast nieprzemakalna grupa ludzi, która nie rozumie, co się wokół niej dzieje. Nie rozumie albo wręcz przeciwnie, jest w pełni świadoma, co czyni obecna władza, i akceptuje ten stan dla własnych korzyści. A podobnych „zwolenników" nie brakuje tak wśród zwykłych robotników i profesorów zwyczajnych (tych drugich jest chyba nawet więcej). Nie jestem historykiem, ale czasem się zastanawiam, czy zawsze tak w Polsce było. W końcu przez stulecia byliśmy pod zaborami, a potem pod butem Wielkiego Brata, a nie traciliśmy tożsamości. Może taka nasza natura, że potrafimy wspólnie walczyć z najeźdźcą, ale rządzić się sami już nie.
Od samego początku funkcjonowania obecnego parlamentu prawo ustanawiane było w pośpiechu, czasem w nocy, bez konsultacji, co tam społecznej – normalnej, między parlamentarzystami i fachowcami w danej dziedzinie. Łamano i łamie się nadal, kanony tworzenia prawa i często je nagina lub pisze na kolanie, do załatwiania spraw doraźnych, które akurat przyjdą do głowy któremuś z urzędników władzy wykonawczej. O przyszłości prawa decydują ludzie, którzy sami tworzą bezprawie. Prawotwórstwo przynoszące pozytywny rezultat można policzyć na palcach jednej ręki. I tak, polskie przysłowie „trafiło się jak ślepej kurze ziarno", można zastąpić „trafiło się parlamentowi dobre prawo". Wyjątek potwierdza jednak regułę!
A kogo to obchodzi
O dziwo, wbrew pozorom nie wszystkiemu winien jest Prezes. Winni są też jego podwładni. Wyczyniają przeróżne (bez)prawne fikołki, mające im przynieść konkretne, personalne benefity. Że ich działania są sprzeczne z interesem Polski? A kogo to obchodzi? Zanim się zorientujemy, że nomen omen „lex Szyszko" ogołoci Polskę z drzew i zieleni, będzie już po drzewach. A tych – w przeciwieństwie do rządzących – nie da się po prostu wymienić. Żeby z sadzonki wyrosło drzewo, musi upłynąć kilkanaście do kilkudziesięciu lat. A pana ministra można przecież wyrzucić w 30 sekund! Trzeba tylko chcieć. Ale Pani Premier nie może tego uczynić bez zgody Prezesa, a przed jego willą rośnie dużo drzew, których nikt bez jego zgody nie tknie.