Jerzy Porczyński: Opłynąłem przylądek Horn

Marzę o emeryturze na jachcie - mówi Jerzy Porczyński, adwokat, partner łódzkiej Kancelarii Adwokackiej Porczyński Owczarek i Spółka, kapitan jachtowy i motorowodny

Aktualizacja: 06.03.2016 08:50 Publikacja: 06.03.2016 07:30

Jerzy Porczyński

Jerzy Porczyński

Foto: materiały prasowe

Rz: Który pana rejs był najtrudniejszy?

Jerzy Porczyński: Na jachcie „Zawisza Czarny" opłynąłem przylądek Horn. To było w 1999 roku. Było bardzo zimno, a rejs trwał kilka tygodni. Podczas tego rejsu dopłynęliśmy na Antarktydę i gościłem w Polskiej Stacji Antarktycznej im. H. Arctowskiego na Wyspie Króla Jerzego. I to właśnie tam ze względu na silne wiatry, wysokie fale, niską temperaturę i góry lodowe żegluga była szczególnie trudna.

Nie przymarzał pan do pokładu?

Tak źle nie było, choć zimno w długim rejsie bardzo daje się we znaki. Obecnie preferuję żeglugę w nieco cieplejszych rejonach, np. w rejonach Chorwacji, Grecji, Seszeli, Tajlandii czy Morza Karaibskiego. Najbardziej podobały mi się Brytyjskie Wyspy Dziewicze i okolice Martyniki. Wciąż też bardzo lubię nasze Mazury.

Jaki ma pan patent?

Kapitana jachtowego i kapitana motorowodnego. Na morze pierwszy raz wypłynąłem w 1983 roku.

Jak to się zaczęło?

W ZHP, w 111 Łódzkiej Wodnej Drużynie Harcerskiej. Zaczęło się od obozów na Mazurach. Potem były rejsy po Morzu Bałtyckim, a później Morzu Północnym i Śródziemnym. Nieraz przepłynąłem kanał La Manche. W mojej 40-letniej praktyce żeglarskiej opłynąłem prawie cały świat.

W tym czasie żeglarstwo bardzo się zmieniło. W latach 80. jachty były zupełnie innego typu, Często drewniane. często niemiłosiernie ciekły, a praca przy pompach wylewających wodę była codziennością. Warunki bytowe były dużo gorsze, a i sama nawigacja dużo trudniejsza. Polegało się na ograniczonej liczbie prostych urządzeń nawigacyjnych. Przy użyciu kompasu, ekierki i cyrkla wyznaczało się pozycję jachtu na mapie. Szukało się punktów charakterystycznych na brzegu.

Teraz jest bardziej komfortowo i znacznie bezpieczniej. Działa satelitarny system nawigacyjny (GPS) i pozycja jachtu jest w każdym momencie bardzo precyzyjnie określona. Elektroniczne mapy, echosondy, plotery bardzo ułatwiają nawigację. Daje to poczucie bezpieczeństwa. Na dużych jednostkach żeglarze używają jeszcze bardziej rozbudowanych systemów, gdzie poza pozycją jachtu jest też wyświetlana pozycja i ruch innych jednostek, jakie płyną wokół nas. Pozwala to unikać kolizji nawet w bardzo trudnych warunkach. Mimo to wypadki na morzu ciągle się zdarzają. Wtedy taka sprawa kończy się w Izbie Morskiej. Zdarzało mi się występować w nich jako pełnomocnik stron. To są zawsze bardzo skomplikowane stany faktyczne i prawne. Jeszcze na studiach napisałem pracę magisterską właśnie o przepisach związanych z ruchem wodnym, ale od tego czasu regulacje prawne bardzo się rozwinęły.

Jakie morze mógłby pan szczególnie polecić na rejs? Karaibskie?

To bardzo atrakcyjny akwen. Na takie wyprawy trzeba jednak długo lecieć samolotem. Niestety też sporo kosztują. Dlatego wszystkim polecam szczególnie na początek rejsy po basenie Morza Śródziemnego. Na przykład taka Chorwacja. Po kilkunastu godzinach jazdy samochodem możemy już wejść na jacht i podziwiać piękno przyrody. Polecam wszystkim takie wakacje. Kolejny krok to Grecja. Krótki lot samolotem i podczas dwutygodniowego rejsu po Wyspach Jońskich w Grecji można odwiedzić trzy, cztery wyspy, nocować w pięknych, małych portach, kąpać się każdego dnia przy innej plaży.

Czy nie myślał pan o tym, żeby rzucić prawo dla morza?

Nie, ale marzę o emeryturze na jachcie. Wielokrotnie spotykałem małżeństwa, które po zakończeniu aktywności zawodowej co roku wypływały na wielomiesięczne rejsy. Tylko gdy pogoda się psuła i zaczynała się zima, wracały do domu. Zawsze im tego zazdrościłem, bo mogę sobie pozwolić na maksymalnie czternastodniowy urlop.

A nie marzy się panu rejs dookoła świata?

Marzy się pewnie każdemu żeglarzowi, ale do tego trzeba mieć szczególne predyspozycje. Ważni są też ludzie, z którymi wypłynie się w taki rejs. Dobór załogi to wyzwanie, z którego na lądzie nie zdajemy sobie sprawy. W długim rejsie po kilku tygodniach ciągłego bycia razem na małej przestrzeni z ludzi wychodzą emocje, które nie każdemu odpowiadają. A wysiąść się nie da, bo wokoło woda.

Ja widzę to tak: niewielki, najlepiej jednomasztowy, drewniany, starej konstrukcji jacht, mały, ale niezawodny silnik, moja żona i ja. Chodzi o to, by łódka była przyjemna w prowadzeniu i miała duszę. Chodzi też o to, by docenić spokój, który daje wolne, niczym nieograniczone żeglowanie. Odwiedzalibyśmy ciche zatoki i nigdzie byśmy się nie spieszyli.

—rozmawiała Katarzyna Wójcik

Rz: Który pana rejs był najtrudniejszy?

Jerzy Porczyński: Na jachcie „Zawisza Czarny" opłynąłem przylądek Horn. To było w 1999 roku. Było bardzo zimno, a rejs trwał kilka tygodni. Podczas tego rejsu dopłynęliśmy na Antarktydę i gościłem w Polskiej Stacji Antarktycznej im. H. Arctowskiego na Wyspie Króla Jerzego. I to właśnie tam ze względu na silne wiatry, wysokie fale, niską temperaturę i góry lodowe żegluga była szczególnie trudna.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Reksio z sekcji tajnej. W sprawie Pegasusa sędziowie nie są ofiarami służb
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Ideowość obrońców konstytucji
Opinie Prawne
Jacek Czaja: Lustracja zwycięzcy konkursu na dyrektora KSSiP? Nieuzasadnione obawy