Dymisja Johna Boltona to zwierciadło amerykańskiej polityki czasów prezydenta Donalda Trumpa, ze wszystkimi jej dziwactwami.
Zaczynamy od formy dymisji: suchy prezydencki twitt obwieścił światu, że odchodzi jeden z jego najbliższych współpracowników i jeden z najważniejszych na świecie ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo. Druga sprawa to potwierdzenie, że najważniejsze stanowiska w administracji amerykańskiej są jednak za naszych czasów tylko „gorącymi krzesłami", z których wysiada się po kilkunastu miesiącach – w przypadku Boltona przygoda polityczna na obecnym stanowisku trwała od kwietnia 2018 r. Po trzecie oznacza to, że rację mieli ci, którzy mówili, że dla prezydenta USA sposobem zarządzania są częste przetasowania ważniejszych urzędników, by żaden z nich nadmiernie się nie wzmocnił i nie zbudował pozycji politycznej. Podobno takie przyzwyczajenie Trump wyniósł z biznesu.