Dymisja Johna Boltona to zwierciadło amerykańskiej polityki czasów prezydenta Donalda Trumpa, ze wszystkimi jej dziwactwami.
Zaczynamy od formy dymisji: suchy prezydencki twitt obwieścił światu, że odchodzi jeden z jego najbliższych współpracowników i jeden z najważniejszych na świecie ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo. Druga sprawa to potwierdzenie, że najważniejsze stanowiska w administracji amerykańskiej są jednak za naszych czasów tylko „gorącymi krzesłami", z których wysiada się po kilkunastu miesiącach – w przypadku Boltona przygoda polityczna na obecnym stanowisku trwała od kwietnia 2018 r. Po trzecie oznacza to, że rację mieli ci, którzy mówili, że dla prezydenta USA sposobem zarządzania są częste przetasowania ważniejszych urzędników, by żaden z nich nadmiernie się nie wzmocnił i nie zbudował pozycji politycznej. Podobno takie przyzwyczajenie Trump wyniósł z biznesu.
Do Boltona zgłosili się już wydawcy i przekonują go do pisania wspomnień. Jest to bowiem polityk doświadczony, od lat pełniący wysokie stanowiska. Będzie więc miał się czym zająć i nie będzie zbyt długo bolał nad rozstaniem z Białym Domem.
Bolton odchodzi, ale zostawia nas z pytaniami o amerykańską politykę. Można było przeczytać w polskiej prasie, że to nie „kwestie polskie" ani żadne środkowoeuropejskie stały się powodem rozdźwięku Trumpa i Boltona, ale stosunek do Iranu czy Rosji. Tyle że jeśli to kwestie rosyjskie były przedmiotem sporu, to znaczy, że powinniśmy się jednak dokładnie zastanowić nad tym, jakie skutki pożegnanie Boltona ze stanowiskiem będzie miało dla nas. Uchodził bowiem nie tylko za jednego z głównych zwolenników współpracy wojskowej USA z Polską, ale także za zwolennika konsekwentnej linii wobec Moskwy. Nawiasem mówiąc, w dyplomatycznych kuluarach pojawiła się informacja, że odwołanie wizyty prezydenta Trumpa w Polsce było powiązane właśnie z tą kwestią: podobno dyplomatycznymi kanałami Rosjanie dali znać do Waszyngtonu, że chcieliby uniknąć amerykańskiej demonstracji w Warszawie w związku z 80. rocznicą wybuchu wojny.
To dlatego proces odwoływania wizyty zacząć się miał od skasowania planowanego wcześniej przylotu na lotnisko w Powidzu. Do Warszawy zawitał jednak w dniach rocznicowych uroczystości Bolton. Jednym z jego ostatnich politycznych ruchów był udział warszawskim spotkaniu szefów biur bezpieczeństwa narodowego Polski, Ukrainy i Białorusi, a wcześniej wizyta w Mińsku i rozmowy z Aleksandrem Łukaszenką. Wszystko to dotyczyło linii Waszyngtonu wobec Moskwy i w żadnym razie na Kremlu podobać się nie mogło.