Pan nadkomisarz Mariusz Ciarka, rzecznik Komendy Głównej Policji, zapowiedział, że równie ciekawi kolędnicy mogą nas odwiedzić 24 grudnia. Nie, nie szemrani osobnicy... choć właściwie czy na pewno? Miał bowiem na myśli policjantów, którzy – jak zapowiedział – nawet z własnej inicjatywy, nie tylko na podstawie donosu, mogą zechcieć sprawdzić, czy nie przekraczamy liczby pięciu osób na Wigilii.

Jest tu oczywiście aspekt prawny: nie bardzo wiadomo, na jakiej podstawie policja lub ktokolwiek inny miałby się wedrzeć do naszego mieszkania, bo raczej nie zachodzą tu przesłanki z art. 219 kodeksu postępowania karnego, zwłaszcza że mówimy o podstawie z kodeksu wykroczeń. Ale nie to jest najważniejsze. A już na pewno nie dla władzy, która kolejny raz wprowadziła rozporządzeniem zakaz przemieszczania się, choć oczywiste jest, że nie miała prawa tego robić, a przywoływany jako podstawa akt prawny takiej możliwości nie daje.

Istotniejsze, że wszystkie tego typu groźby – a pan nadkomisarz świeci tu jedynie odbitym światłem swoich rządowych mocodawców – wynikają z rosnącej świadomości władzy, że w tempie wprost niebywałym traci wiarygodność i autorytet. A skoro tak, to wydaje jej się, że musi bardziej straszyć i dokręcać śrubę. Dzieje się to zaś w sytuacji, gdy trochę można zdziałać z ludźmi, ale przeciw ludziom nie zdziała się nic. To żadna nowość – stała zasada w demokracjach, a już zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych. Władza wydaje się podchodzić do niej w sposób skrajnie nonszalancki i to jest prawdopodobnie jej największa porażka – większa nawet niż stan służby zdrowia, za który przecież odpowiada od pięciu z górą lat.

Lecz jest jeszcze gorzej: to działanie ma nie tylko skutki podczas epidemii. One zostaną z nami na dłużej, podkopując dramatycznie i tak niewielkie zaufanie do własnego państwa, jakie jeszcze mieli Polacy. Czy rządzący tego nie rozumieją? Zapewne gdzieś tam niektórym z nich przebija się do świadomości i taki skutek obecnych metod postępowania, ale jest szybko wytłumiany. Podobnie jak wytłumiane są wszelkie wątpliwości dotyczące przyszłości gospodarki, poziomu wykształcenia dzieci, ślęczących przed komputerami czy stanu więzi społecznych. To z perspektywy władzy jakieś mgliste konsekwencje w nieokreślonej przyszłości, od których znacznie ważniejsze jest, żeby zbić słupki covidowych statystyk, bo te z kolei wpływają na bieżące słupki poparcia.

Autor jest publicystą tygodnika „Do Rzeczy”