Prezydent Polski Andrzej Duda wypowiedział na wiecu w Otwocku słowa, które tak naprawdę uwłaczają godności sprawowanego przez niego urzędu: „(...) w Polsce to my jesteśmy ludźmi pierwszej kategorii (...)". I nie jest to wypowiedź wyrwana z kontekstu – w internecie można wysłuchać całego przemówienia. Zdanie to nie pozostawia złudzeń: dychotomia „my–wy", czyli „lepsi–gorsi", „patrioci–zdrajcy" jest wręcz typową figurą retoryczną prawicowej narracji.
Nie zamierzam analizować gier prawicowych lub lewicowych mediów. Próbowałem tylko wyobrazić sobie podobną przemowę w Niemczech lub we Francji – ostra reakcja opinii publicznej byłaby gwarantowana. No cóż – każdy orze, jak może – dotyczy to też prezydentów państw.
Boję się o przyszłość Polski
Angela Merkel, na przykład, z wykształcenia jest fizykiem – nie musi więc rozumieć, co w literackiej trawie piszczy, kto jest mizantropem, a kto megalomanem. W 2010 roku zostałem zaproszony razem z kilkoma innymi koleżankami i kolegami po piórze do Kanzleramtu na uroczystą kolację z niemiecką kanclerz. Moja krytyka pewnego konserwatywnego, ultrakatolickiego niemieckiego pisarza wychwalającego patetycznie wielkość niemieckiego języka nie spodobała się pani Merkel tego wieczoru. Stwierdziła, że mam kompleksy. Nie broniłem się, ponieważ pani kanclerz nie zrozumiała kontekstu, czego nie można było powiedzieć o innych zaproszonych pisarzach. Uśmiechali się więc tylko dyskretnie, między innymi Cees Nooteboom, przemiły, skromny człowiek i wyśmienity autor.
François Hollande natomiast jednoznacznie ostro zareagował na komentarze Michela Houellebecqa, który po atakach terrorystycznych w Paryżu dobitnie skrytykował francuski rząd. Hollande odparł: „Houellebecq to nie Francja!".
Ale takiego zdania, jakie padło z ust polskiego prezydenta, nie wypada powiedzieć nawet po kilku kieliszkach wódki na zabawie w Sępopolu na Mazurach, ponieważ nie wolno obrażać mieszkańców z pobliskich miasteczek i wiosek.