Czy Polska powinna otrzymać reparacje od Rosji?

Dlaczego władze rosyjskie nigdy nie potępiły agresji ZSRR na Polskę - tłumaczy historyk.

Aktualizacja: 17.09.2019 14:58 Publikacja: 16.09.2019 18:35

Kolumny piechoty sowieckiej wkraczające do Polski 17.09.1939

Kolumny piechoty sowieckiej wkraczające do Polski 17.09.1939

Foto: domena publiczna

Polskie dyskusje o 17 września 1939 r. z reguły ograniczają się do przypominania okoliczności sowieckiej agresji, upamiętniania przeogromnej liczby ofiar zbrodni ZSRR oraz ubolewania, że w obecnej Rosji manipuluje się historią lub ją wprost fałszuje. Umyka natomiast uwadze jedna ważna okoliczność – państwo rosyjskie nigdy nie potępiło ZSRR za wojnę agresywną przeciwko Polsce oraz aneksję wschodnich województw w listopadzie 1939 r.

O ile pakt Ribbentrop-Mołotow został jednoznacznie potępiony w okresie pieriestrojki, a za prezydentury Jelcyna ujawniono główne dokumenty o zbrodni katyńskiej, to w odniesieniu do wydarzeń z jesieni 1939 r. stalinowskie wykładnie wciąż obowiązują. Jaskrawym przykładem może być niedawny artykuł Siergieja Naryszkina, szefa rosyjskiego wywiadu, który wręcz żywcem powtórzył sformułowania ze sławetnej noty Mołotowa. Dokument, który zastępca ludowego komisarza spraw zagranicznych usiłował wręczyć polskiemu ambasadorowi, głosił, że „Rząd polski rozpadł się i nie przejawia żadnych oznak życia”, co oznacza, że „państwo polskie i jego rząd faktycznie przestały istnieć”.

Tego rodzaju kłamstwa są dopełniane przez kontrfaktyczne dywagacje, że gdyby nie interwencja z września 1939 r., to Hitler miałby krótszą drogę do Moskwy, przez „argumenty” natury historycznej o niegdysiejszej przynależności tych ziem do Cesarstwa Rosyjskiego lub wręcz księstw ruskich, a także etnonacjonalistyczną moralistykę, że w końcu granice powojenne są sprawiedliwe, bo oparte o kryterium etniczne.

Katyń potępiony, 17 września – nie

Skąd się bierze taka uparta niechęć Moskwy akurat do przyznania się do tej jednej zbrodni sowieckiej? Potwierdzenie, że doszło do aktu agresji w uzgodnieniach z Hitlerem, byłoby ciosem w tożsamość historyczną wielu Rosjan, budowaną na micie ZSRR jako zwycięzcy nad nazizmem. Niweczyłoby sens wieloletnich wysiłków rosyjskiej dyplomacji, aby pomijając totalitarny charakter ZSRR, przedstawiać to państwo jako takiego samego uczestnika stosunków międzynarodowych jak USA czy główne państwa europejskie – z równie uprawnionymi interesami i podobnymi sposobami realizacji polityki. Wymuszałoby rewizję utrwalonych wyobrażeń historiograficznych, jak choćby mapek terytorium ZSRR w czasie wojny, przedstawiających nie tylko Wilno czy Lwów, ale nawet Białystok i Przemyśl jako miasta sowieckie. Prowadziłoby do rewizji liczby sowieckich ofiar wojny – wszak żydowskie i polskie ofiary spośród mieszkańców Kresów są obecnie liczone podwójnie.

Obecni włodarze Rosji są też niezdolni do wiary w sens polityki innej niż imperialna, przeto trudno się spodziewać, że odetną się od zbrodni Stalina. Jakże wiele cech wspólnych z sowiecką propagandą po aneksji wschodniej Polski mają kremlowskie uzasadnienia aneksji Krymu. A twierdzenia Putina o „sztucznym państwie” – Ukrainie, uciskającej ludność rosyjskojęzyczną – przypominają jako żywo propagandę skierowaną przeciw przedwojennej Polsce i enuncjacje Mołotowa o „pokracznym bękarcie” traktatu wersalskiego.

Jednak emocje czy wymogi propagandy nie wyjaśniają wszystkiego. Do agresji sowieckiej nie przyznawała się również Rosja jelcynowska. W 1999 r. rosyjskie MSZ oficjalnie protestowało przeciwko interpretacji wydarzeń z 1939 r. jako agresji. Wydaje się, że główną przyczyną przedstawiania inwazji Armii Czerwonej jako operacji pokojowej jest świadomość, że przyznanie się do zbrodni agresji oznaczałoby wycofanie się Rosji ze stanowiska prawnego ZSRR w kwestii suwerenności nad ziemiami wschodnimi II RP w okresie II wojny światowej. Trzeba by uznać, że Białystok, Wilno czy Lwów – do momentu wejścia w życie polsko-sowieckiej umowy o granicy z 16 sierpnia 1945 r., stanowiącej o cesji przez Polskę na rzecz ZSRR 90 proc. okupowanego w 1939 r. przez Armię Czerwoną terytorium – nie były częścią Związku Sowieckiego. A wywózki polskich obywateli czy internowanie polskich żołnierzy na polskim terytorium, za co odpowiada choćby tak czczony przez rosyjskich dyplomatów w Polsce gen. Iwan Czerniachowski, były jaskrawym pogwałceniem prawa międzynarodowego i uprawnień okupanta.

To zaś otwierałoby drogę do ewentualnego zgłoszenia przez Polskę żądań reparacyjnych wobec Rosji jako prawnego kontynuatora ZSRR, a przez polskich obywateli. Do roszczeń o odszkodowania z tytułu odpowiedzialności Rosji za naruszenia prawa międzynarodowego, zwłaszcza IV Konwencji Haskiej, regulującego prawa okupanta. Mogliby się do niej dołączyć obywatele Ukrainy, Białorusi czy Litwy – byli obywatele Polski bądź ich potomkowie, którzy wykazaliby, że w okresie 1939–1945 ponieśli wymierne straty z powodu sowieckich zbrodni. Wzmocniłoby to też stanowisko państw bałtyckich, skądinąd prawnie oczywiste, że ZSRR do 1991 r. je okupował, utrudniając odrzucenie ich ewentualnych żądań reparacyjnych. Litwa, Łotwa i Estonia w ostatnich latach badają możliwości prawne zgłoszenia takich roszczeń.

Wojna polsko-sowiecka i reparacje

Polska w reakcji na rosyjskie prowokacje i manipulacje w odniesieniu do agresji 17 września powinna przyjąć strategię dwutorową. Zacząć należy od uporządkowania własnego podwórka – sprostowania mitu historiograficznego o braku wojny polsko-sowieckiej w 1939 r. poprzez potwierdzenie obowiązywania wykładni danej przez prezydenta Mościckiego i polską dyplomację po 17 września, a ponowionej przez premiera Sikorskiego w marcu 1940 – a więc stanowiska, że po wkroczeniu Armii Czerwonej, stanowiącego akt agresji, Rzeczpospolita znajdowała się w stanie wojny z ZSRR. Należy również konsekwentnie przypomnieć, że to Rzeczpospolita Polska była suwerenem nad okupowanymi przez Sowietów ziemiami, dziś stanowiącymi terytorium Polski, Litwy, Ukrainy i Białorusi, oraz potwierdzić moc obowiązującą aktów prawnych rządu londyńskiego do momentu stworzenia uznanego międzynarodowo Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Dobrze by było jeszcze intensywniej podnosić kwestię okupacji Krymu na arenie międzynarodowej.

Jednocześnie warto wesprzeć państwa bałtyckie w ich studiach na temat możliwości prawnego wysunięcia roszczeń odszkodowawczych od Rosji za okupację ich terytoriów, a na arenie międzynarodowej promować wiedzę o sowieckich okupacjach w przeszłości i rosyjskich – w teraźniejszości.

Oczywiście nie sposób się spodziewać, aby Rosja, póty kierują nią osoby odpowiedzialne za łamanie prawa międzynarodowego, zmieniła swoje stanowisko. Tyle że prędzej czy później Władimir Putin czy podobnie myślący ludzie przestaną decydować o jej losach. Jak bowiem trafnie zauważył Juliusz Mieroszewski, jest wątpliwe, aby w Moskwie odkryto eliksir imperialnej nieśmiertelności. Nowe władze rosyjskie będą musiały odpowiedzieć sobie na pytanie, czy bez przewartościowania relacji ze swoimi zachodnimi sąsiadami trwała poprawa reputacji Rosji i przyjazna współpraca na kontynencie europejskim i dobre stosunki z UE i NATO są możliwe.

Dlatego publiczne podniesienie kwestii odpowiedzialności Rosji z tytułu okupacji przez ZSRR części Polski, Litwy, Łotwy i Estonii powinno uświadomić rosyjskim elitom, że bez uregulowania statusu Krymu, Naddniestrza czy Osetii Południowej oraz zaprzestania negacji i relatywizacji zbrodni sowieckich agresji trudno o fundamentalną zmianę stosunku Europy Środkowej do Rosji. I winno skłonić do refleksji, że każde praworządne państwo, chcąc uniknąć niebezpieczeństwa roszczeń prawnych wysuwanych przez sąsiadów, musi zaproponować godziwą formułę, która pozwoli wszystkim zainteresowanym krajom na ostateczne uregulowanie wszelkich spraw wynikających z wydarzeń w latach 1939–1991. Jego kształt może być przedmiotem pertraktacji, w każdym jednak razie uznanie bezprawności dokonywanych przez Rosję aneksji w przeszłości oraz zobowiązanie do należytego informowania o tych zbrodniach w przyszłości winno być conditio sine qua non takiego porozumienia.

Autor jest wicedyrektorem Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia

Polskie dyskusje o 17 września 1939 r. z reguły ograniczają się do przypominania okoliczności sowieckiej agresji, upamiętniania przeogromnej liczby ofiar zbrodni ZSRR oraz ubolewania, że w obecnej Rosji manipuluje się historią lub ją wprost fałszuje. Umyka natomiast uwadze jedna ważna okoliczność – państwo rosyjskie nigdy nie potępiło ZSRR za wojnę agresywną przeciwko Polsce oraz aneksję wschodnich województw w listopadzie 1939 r.

O ile pakt Ribbentrop-Mołotow został jednoznacznie potępiony w okresie pieriestrojki, a za prezydentury Jelcyna ujawniono główne dokumenty o zbrodni katyńskiej, to w odniesieniu do wydarzeń z jesieni 1939 r. stalinowskie wykładnie wciąż obowiązują. Jaskrawym przykładem może być niedawny artykuł Siergieja Naryszkina, szefa rosyjskiego wywiadu, który wręcz żywcem powtórzył sformułowania ze sławetnej noty Mołotowa. Dokument, który zastępca ludowego komisarza spraw zagranicznych usiłował wręczyć polskiemu ambasadorowi, głosił, że „Rząd polski rozpadł się i nie przejawia żadnych oznak życia”, co oznacza, że „państwo polskie i jego rząd faktycznie przestały istnieć”.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Czego chcemy od Europy?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Co Ostatnie Pokolenie ma wspólnego z obywatelskim nieposłuszeństwem