Wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej teoretycznie może oznaczać, że prawo wspólnotowe – a więc unijne dyrektywy i rozporządzenia – przestanie tam obowiązywać. W praktyce jednak może dojść do wycofania się tego kraju tylko z niektórych standardów europejskich.
– Brytyjczycy czerpią ogromne korzyści z uczestnictwa we wspólnym rynku i dlatego spodziewam się, że zachowają w swoim prawie cztery fundamentalne wolności unijne: swobodę przepływu towarów, pracowników, kapitału i usług – przewiduje prof. dr hab. Genowefa Grabowska, ekspert prawa międzynarodowego z Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie.
W handlu po staremu...
Jej zdaniem te właśnie interesy przesądzą o tym, że dalsze relacje brytyjsko-unijne zostaną określone w specjalnej umowie stowarzyszeniowej. Może być to model przyjęty dziś przez np. Norwegię czy Szwajcarię, które wprawdzie nie są członkami UE, ale stosują wiele reguł unijnego prawa, np. co do standardów jakości towarów.
Z kolei dr hab. Aleksander Cieśliński, prawnik z Uniwersytetu Wrocławskiego, wskazuje, że pragmatycznie myślący politycy brytyjscy nie będą wyrzucali do kosza wszystkich unijnych przepisów, nawet jeśli mają o nich krytyczne zdanie.
– Nawet osławione przepisy o krzywiźnie banana nie mogą przekreślać ogromu rozsądnych regulacji wspólnotowych, porządkujących wspólny rynek. I te w większości Londyn pozostawi w mocy, choćby dlatego, że nie zdoła ich szybko zmienić – uważa Cieśliński.