Jestem zwolennikiem jego szerokiego użycia poza sytuacjami, kiedy patronuje awanturom, prowokacjom, ranieniu czyichś uczuć. No i powinno być jasne, co ten symbol znaczy. Ludzie nim się posługujący powinni uzasadniać swoim zachowaniem, dlaczego go używają.
Środowiska LGBT czy zwolenniczki legalnej aborcji spełniają te kryteria?
Tu jest też osobny problem, na ile ten znak można przekształcać i zmieniać. Ale ogólnie trudno jest odmawiać komuś prawa do jego używania, jeżeli deklaruje dobre intencje.
Wspomniał pan o Nowaku-Jeziorańskim. Muzeum jest współproducentem filmu Władysława Pasikowskiego „Kurier". Czy ten obraz będzie próbował odpowiedzieć na pytanie o zasadność wybuchu powstania?
To ma być po prostu dobry film, sensacyjny, historyczny. Nie propaganda, choć może prowokować dyskusję. Zarazem ma to być film o ludziach z tamtych czasów podejmujących konkretne decyzje. Pokaże Jamesa Bonda, który jest anty-Bondem. Kogoś, kto nie umie się świetnie bić, nie potrafi skakać ze spadochronem, ba, jeździć na rowerze, a jednak trzykrotnie wypełnia misje wymagające wielkich umiejętności. Napędza go poczucie odpowiedzialności; wypychany drzwiami, wraca oknem. Ten sam człowiek potem przez kilkadziesiąt lat popularyzował polską kulturę przez Radio Wolna Europa. Giedroyć to była kultura wysoka, więź z elitami; Nowak-Jeziorański próbował kształtować zwykłego Polaka. I na sam koniec oddał Polsce kolejną wielką przysługę, działając na rzecz wejścia naszego kraju do NATO. Tego człowieka ukształtowało powstanie. Wtedy przestał być tylko kurierem, stał się opowiadaczem polskiej historii.
Ale kontrowersja wokół wybuchu powstania, jak rozumiem, w filmie się pojawi? Doszło do niej także w Komendzie Głównej AK. W filmie dowódców AK ma grać czołówka polskich aktorów.
Nie da się zrobić filmu o najważniejszej misji Nowaka-Jeziorańskiego i pominąć tego wątku. Ale podejrzewam, że osąd pozostawimy widzom. Możliwe, że krytycy powstania będą nieusatysfakcjonowani. Nasza ekspozycja w muzeum też zresztą pozostawia tę kwestię otwartą. Na początku roześmiane twarze heroicznej młodzieży, na końcu – zniszczone miasto. Sami musimy ocenić, czy było warto. Wiele osób odpowiada, że było, bo wartości są ważniejsze niż kwestie materialne.
Scenariusz zgadza się z pańską i pana ekipy wizją historii tamtego czasu?
Mam przede wszystkim nadzieję na dobry film, atrakcyjny dla młodych ludzi, dla masowego odbiorcy. Produkcja ma pozwolić zrozumieć tamte realia. Co sprawiło, że ktoś stał się bohaterem? Co go do tego pchało?
A samo powstanie jest istotną częścią filmu?
Wołałbym nie zdradzać jego fabuły.
Władysław Pasikowski to autor filmu „Pokłosie". Nie obawia się pan nieufności środowisk konserwatywnych, patriotycznych wobec niego?
To jeden z najlepszych polskich reżyserów, sprawny twórca kina gatunkowego. Pracowaliśmy z nim już wcześniej – przy anglojęzycznej wersji naszego filmu „Powstanie Warszawskie".
Tego złożonego z kawałków powstańczych kronik?
Tak. Film miał oddzielną anglojęzyczną wersję, z innymi aktorami i odmiennymi dialogami. Z panem Władysławem rewelacyjnie się pracuje, bo on jest nie tylko artystą, ale także rzemieślnikiem działającym z zegarkiem w ręku, precyzyjnym w tym, co robi. Można się z nim na wszystko umówić, dotrzyma słowa. Chcemy, żeby nasze filmy były dobrze zrobione.
Kontrowersja wokół „Pokłosia" jest dziś bez znaczenia?
Nie można osądzać artysty po jednym dziele. Przypomnę, że Pasikowski jest też choćby autorem filmu „Jack Strong".
Łatwo jest Muzeum Powstania Warszawskiego występować w roli producenta filmowego?
Jesteśmy współproducentem – powstawanie filmu „Kurier" nadzoruje firma Scorpio, my zaś wcześniej wykonaliśmy liczne czynności, przede wszystkim dokumentacyjne. Przykładowo lokalizacja zdarzeń to nasze dzieło.
1 sierpnia w dwóch różnych telewizjach można było zobaczyć właśnie ten dokumentalny film „Powstanie Warszawskie" i fabułę Jana Komasy „Miasto 44", której również byliście koproducentem. Ma pan poczucie, że jest jeszcze miejsce na kolejne obrazy filmowe poświęcone powstaniu?
Jan Komasa niejako nakręcił film w imieniu pokolenia dzisiejszych 20-latków. Za kilka lat wizja ta będzie mogła być odświeżona.
Wasz film złożony z kronik kładł nacisk na samoorganizację warszawiaków. Komasa nakręcił apokalipsę. Tam od pierwszej chwili oglądamy klęskę. Można by ten obraz wręcz uznać za głos przeciw decyzji o wybuchu powstania.
„Miasto 44" ma w sobie coś z fatalizmu „Kanału" Wajdy. Zawiera też wiele nawiązań do młodzieżowego języka, gier komputerowych i stylistyki teledysku. A jednak powstańcy dostrzegli w tym obrazie siłę. Oni są dumni, że wytrzymali, dali radę, ale nieco drażni ich wizja prezentowana w serialach, gdzie żołnierzy AK pokazuje się czystych, z wymodelowanymi włosami. Ponadto powstańcy mieli poczucie osaczenia przez wielką machinę, która niszczy każdego. I to Komasa oddał w swoim filmie. Ale powtarzam: każde pokolenie powinno mieć swoją wizję powstania. Amerykanie nakręcili o wojnie w Wietnamie kilkaset filmów.
W przyszłym roku kończy się pańska kadencja. Stanie pan do konkursu czy poszuka pan następcy?
Widzę niebezpieczeństwo bycia wiecznie w jednym miejscu. Jednocześnie mam wrażenie, że wciąż umiem budować wspólnotę różnymi środkami.
Dokłada pan coraz to nowe elementy. Koncert Jana Młynarskiego i Marcina Maseckiego poświęcony pamięci Mieczysława Fogga był opowieścią już nie tylko o wojnie, ale i o starej Warszawie.
My też działamy zgodnie z zaleceniami generała Ścibora-Rylskiego: próbujemy przeszłość uaktualniać. Kolejne zadanie.
Czyli spróbuje pan swoich sił w konkursie?
Odpowiem, jak Rick z filmu „Casablanca": Nie robię tak odległych planów.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95