75. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego: Sztafeta pokoleń

Igor dzięki pracy w wolontariacie Muzeum Powstania Warszawskiego dowiedział się więcej o swojej babci, pan Rafał jest przekonany, że w ten sposób może pomóc powstańcom.

Publikacja: 01.08.2019 00:01

Rafał Kalinowski ze zdjęciem matki Barbary Danuty Reinhard ps. Tancred z sierpnia 1944 r.

Rafał Kalinowski ze zdjęciem matki Barbary Danuty Reinhard ps. Tancred z sierpnia 1944 r.

Foto: materiały prasowe

Nastolatka jest ubrana w gruby, skórzany niemiecki płaszcz, przepasany pasem, za który wetknęła granat trzonkowy. Na głowie ma hełm, na ramieniu wisi zdobyczny pistolet maszynowy. Jest uśmiechnięta. Stoi w bramie kamienicy przy Chmielnej – jeszcze niezburzonej. To łączniczka „Tancred", czyli Barbara Danuta Reinhard.

Kobieta z biało-czerwoną opaską stoi przed szeregiem żołnierek, za nimi są baraki Stalagu VI C Oberlangen-Niederlangen. Kapral Stefania Krupa salutuje oficerowi polskiemu po wyzwoleniu obozu przez żołnierzy 1. Dywizji Pancernej gen. bryg. Stanisława Maczka. Jest kwiecień 1945 roku. Stefania jest wyprostowana jak struna. Nic dziwnego, bo przed wojną była gimnastyczką, reprezentowała Polskę w igrzyskach olimpijskich w Berlinie.

Obie uczestniczyły w Powstaniu Warszawskim. Czy miały okazję się poznać? Tego nie wiemy. Obie były łączniczkami. Dzisiaj ich bliscy są wolontariuszami Muzeum Powstania Warszawskiego.

Lis i rycerz z opery Rossiniego

Rafał Kalinowski ma 55 lat i od ponad sześciu lat jest wolontariuszem. Ukończył Wydział Mechatroniki Politechniki Warszawskiej, jest absolwentem studiów MBA, od wielu lat pracuje w międzynarodowych korporacjach. Przeszedł m.in. przez AT&T i IBM, obecnie jest kierownikiem jakości wspierania zarządzania projektami IT w jednym z banków. Jest synem Barbary Zak Kalinowskiej z domu Reinhard pseudonim „Tancred".

– Wolontariat to okazja do krzewienia wiedzy o powstaniu – mówi. Chociaż pracuje w korporacji, w muzeum wykonuje proste czynności na rzecz powstańców. – Nieraz np. trzeba im zawieźć paczki – mówi skromnie.

Jego rodzina pochodziła z majątku ziemiańskiego Dzierzgów pod Mławą. – W czasie wojny Niemcy proponowali im podpisanie volkslisty, nie było oczywiście mowy, aby się zgodzili – wspomina pan Rafał. Dziadek Walery Reinhard był adwokatem i prezesem regionalnego Sokoła.

Wszystko przez niemiecko brzmiące nazwisko Reinhard. W rzeczywistości jednak założyciel rodu pułkownik wojsk saskich pochodził z francuskich prowincji Alzacji i Lotaryngii i nazywał się „Re-nard", czyli „lis".

Jak napisała Józefa Radzymińska w książce „Nie zniszczeni przez grom", od tego francusko-saskiego przodka wywodziła swój ród Barbara Danuta Reinhard, młodziutka żołnierz Szarych Szeregów. „Gdy wybuchła wojna, Danusia miała dziesięć lat. Mieszkała z rodzicami w Mławie, lecz ponieważ miasto wraz z okolicą zostało przyłączone do Rzeszy, państwo Reinhard musieli uchodzić przed represjami hitlerowskimi do Generalnego Gubernatorstwa". Przyjechali zatem do Warszawy, zamieszkali w domu przy ul. Okólnik, dziewczynka chodziła na tajne komplety do gimnazjum Plater-Zyberkówny.

Jednocześnie przeszła przeszkolenie łączniczki w tajnym harcerstwie. Dziewczyna obrała sobie za pseudonim imię średniowiecznego rycerza z czasów wypraw krzyżowych – Tancred, czyli bohatera opery Gioacchina Rossiniego.

Harcerka roznosiła rozkazy, listy i broń, została przydzielona do Baterii Artylerii Przeciwlotniczej „Żbik" (IV Zgrupowanie „Gurt").

Halina Kolińska „Średzka", dowódca patrolu łączności, tak wspominała swoje podopieczne: „dziewczęta uczyły się musztry, zasad łączności, organizacji wojska, stopni wojskowych, polskich i niemieckich, nauki o broni, rozpoznawania sylwetek samolotów (niemieckich, radzieckich, angielskich i amerykańskich) oraz rozpoznawania gniazd obrony przeciwlotniczej". „Poza szkoleniem własnym wykonywały konkretne zadania: przepisywały w domu podręczniki wojskowe, służące do szkolenia oddziałów męskich, roznosiły prasę podziemną i broń, brały udział w małym sabotażu, prowadziły obserwacją więźniarek Pawiaka, przewożonych na śledztwo do gmachu gestapo w alei Szucha, oraz na polecenie Kedywu obserwację różnych Niemców dla ustalenia trybu ich życia".

Józefa Radzymińska wspomina, że gdy zbliżało się powstanie, „Tancred" już od momentu pierwszego alarmu roznosiła zawiadomienia o koncentracji, „później odwołania i znów, 1 sierpnia, ponowne zawiadomienia". „Wszystkie zdążyła roznieść i punktualnie stawić się na punkcie koncentracji II Baterii Artylerii Przeciwlotniczej »Żbik« na Chmielnej" – dodała.

Ten harcerski oddział pod dowództwem ppor. Zdzisława Szczepańskiego „Żuka" wsławił się walką o szyny kolejowe w rejonie Dworca Głównego. W tym czasie zajmował on domy przy ulicy Chmielnej od nr. 55 do 67.

„Druhowie-żołnierze na swych pozycjach zorganizowali się świetnie. Mieli swoje warsztaty rusznikarskie, piekarnię, magazyny, nawet własną elektrownię i chętnie udzielali wszelkiej pomocy sąsiadującym z nimi oddziałom" – opisała Radzymińska. Uczestniczyli w ataku na gmach PAST-y przy ulicy Zielnej, przy osłonie ewakuacji powstańców Starówki.

Danuta jednak podczas pełnienia służby została ciężko ranna i zasypana gruzem, gdy 23 sierpnia około godziny 11 w dom przy ulicy Chmielnej 57 uderzył pocisk tzw. krowy. Trafiła do punktu medycznego przy Śliskiej. Po opatrzeniu dostała przepustkę do domu.

– Tragiczny los spotkał jej ojca, mojego dziadka Walerego Reinharda, który został zabity przez snajpera, nazywanego wtedy „gołębiarzem". Zginęła też babcia oraz siostra mamy Halina pod gruzami domu przy Pięknej, który został zbombardowany pociskami „grubej Berty" – opowiada Rafał Kalinowski.

Po upadku powstania dziewczynka wyszła z Warszawy z ludnością cywilną. Po wojnie ukończyła prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Pracowała jako adwokat, a następnie radca prawny. W latach 80. wyjechała na stałe do Francji. Należała do Związku Powstańców Warszawskich. Zmarła w Warszawie 20 października 2005 r. jest pochowana na Starych Powązkach.

– Przez lata nie wolno było mówić, że jestem synem powstańca i potomkiem ziemiaństwa. Teraz jako wolontariusz mogę przywracać o nich pamięć – dodaje Rafał Kalinowski.

Gimnastyka i miłość

Igor Niewiadomski to absolwent historii na Uniwersytecie Warszawskim, a teraz na I roku studiów doktoranckich. Na spotkanie przynosi plik dokumentów, wycinków, pamiątek po swoich pradziadkach powstańcach.

– To właśnie historia moich pradziadków skłoniła mnie do tego by zgłosić się jako wolontariusz do Muzeum Powstania Warszawskiego. Uczyniłem to zaraz po tym, jak przeprowadziłem się do Warszawy w październiku 2013 roku. Rozpocząłem wtedy studia historyczne – opowiada.

W wolontariacie pełni rolę przewodnika po muzeum, a także po ekspozycji „Cele bezpieki", który znajduje się w podziemiach dawnego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (teraz mieści się tam Ministerstwo Sprawiedliwości).

Kapral Stefania Krupa była krawcową, żoną Henryka, pracowała w Domu Towarowym Braci Jabłkowskich w latach 1928–1941. Zdobyła „palmę pierwszeństwa", czyli nieoficjalne mistrzostwo Polski w gimnastyce sportowej (występowała w barwach Towarzystwa Gimnastycznego Sokół), dlatego weszła w skład reprezentacji Polski na igrzyska olimpijskie w Berlinie 1936. Zachował się krótki materiał występu Stefanii oraz dokumentacja fotograficzna. Dzięki pracy w Domu Towarowym i sportowym pasjom poznała Antoniego Kołakowskiego. On też reprezentował barwy Sokoła.

Stefania podczas powstania była łączniczką, chociaż niektóre opracowania wskazują, że mogła być również sanitariuszką w VII Zgrupowaniu AK, od 2 sierpnia batalionu „Ruczaj". W oddziale tym walczył też Antoni Kołakowski, czyli „Tolek", który po kampanii wrześniowej 1939 na krótko trafił do niewoli, z której uciekł. Czy to on wciągnął swoją ukochaną do konspiracji? Nie ma pewności.

Antoni w konspiracji był członkiem batalionu ochrony sztabu KG AK (później Pułku „Baszta"), a konkretnie do 2. plutonu batalionu „Bałtyk 2"/„B2". Prawdopodobnie dużą liczbę ćwiczeń wojskowych odbywał w Lesie Kabackim. Pełnił funkcję zastępcy dowódcy plutonu Leona Matuszewskiego ps. Niuś. Razem z nim został wysłany 1 sierpnia do skrytki z bronią na ul. Złotej, gdzie dowiedział się o Godzinie „W" i koncentracji oddziału w okolicach ul. Narbutta na Mokotowie.

Nie zdążył dołączyć przed godz. 17 do swojego oddziału i w okolicach placu Zbawiciela przyłączył się do 135. plutonu VII Zgrupowania AK – batalionu „Ruczaj". W tym oddziale była też Stefania. Brali udział w zwycięskich walkach o zdobycie byłego budynku Poselstwa Czechosłowacji na ul. Koszykowej 18. Walczyli w okolicach Doliny Szwajcarskiej. Podczas walk „Tolek" został ranny.

Po zakończeniu powstania trafił do Pruszkowa – tam według relacji ustnych miał zostać dotkliwie pobity przez jednego z niemieckich żołnierzy. Tymczasem Stefania trafiła do obozu jenieckiego Stalag X B Sandbostel, a potem przebywała w obozie kobiecym Stalag VI C Oberlangen/Niederlangen.

Po zakończeniu działań wojennych Stefania odnalazła „Tolka". Rozstała się z mężem Henrykiem. W rok po zakończeniu wojny pobrała się z Antonim i osiedlili się w Szczecinie.

Stefania Kołakowska została mistrzynią krawiecką, była też m.in. sędzią międzynarodowym w gimnastyce. Prawdopodobnie dlatego, że nie należała do PZPR, nie pojechała jako trenerka na igrzyska olimpijskie do Rzymu w 1960 roku.

Obydwoje już nie żyją. – Badam losy pradziadków. Udało mi się uporządkować ich historie spośród wielu relacji ustnych i źródeł. Część z nich była bardzo trudna do odnalezienia. Poszerzyłem ich biogramy w bazie MPW, przekazałem część materiałów na ich temat Agnieszce Cubale, która opisała ich losy w książce „Igrzyska śmierci. Sportowcy w Powstaniu Warszawskim" – opowiada o swoim wolontariacie Igor Niewiadomski.

Ponadto, w październiku 2018 roku razem z dyrektorem SP nr 33 im. Olimpijczyków Szczecińskich w Szczecinie Jarosławem Dudą reaktywował organizację memoriału w gimnastyce sportowej imienia Stefanii i Antoniego Kołakowskich. Osiągnął on wymiar międzynarodowy, startowali w nim olimpijczycy Leszek Blanik czy Marta Pihan-Kulesza. W 2018 roku przy okazji tych zawodów pan Igor przygotował wystawę o życiu swoich bliskich. Bo przecież ich życie było niebanalne.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Nastolatka jest ubrana w gruby, skórzany niemiecki płaszcz, przepasany pasem, za który wetknęła granat trzonkowy. Na głowie ma hełm, na ramieniu wisi zdobyczny pistolet maszynowy. Jest uśmiechnięta. Stoi w bramie kamienicy przy Chmielnej – jeszcze niezburzonej. To łączniczka „Tancred", czyli Barbara Danuta Reinhard.

Kobieta z biało-czerwoną opaską stoi przed szeregiem żołnierek, za nimi są baraki Stalagu VI C Oberlangen-Niederlangen. Kapral Stefania Krupa salutuje oficerowi polskiemu po wyzwoleniu obozu przez żołnierzy 1. Dywizji Pancernej gen. bryg. Stanisława Maczka. Jest kwiecień 1945 roku. Stefania jest wyprostowana jak struna. Nic dziwnego, bo przed wojną była gimnastyczką, reprezentowała Polskę w igrzyskach olimpijskich w Berlinie.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej