Hongkong głosuje przeciwko Pekinowi

Zwycięstwo sił prodemokratycznych w wyborach lokalnych nie robi żadnego wrażenia na komunistycznych Chinach.

Aktualizacja: 26.11.2019 06:23 Publikacja: 25.11.2019 18:52

Zwolennicy Pekinu nie mieli szans w wyborach municypalnych. Na zdjęciu: jeden z kandydatów obozu pro

Zwolennicy Pekinu nie mieli szans w wyborach municypalnych. Na zdjęciu: jeden z kandydatów obozu propekińskiego.

Foto: AFP

Bez względu na to, co się stanie, Hongkong jest częścią Chin – tak brzmiał jedyny komentarz Pekinu po ogłoszeniu wyników niedzielnych wyborów do rad dzielnicowych Hongkongu. Kandydaci prodemokratyczni zdobyli większość we wszystkich, z wyjątkiem jednej dzielnicy miasta.

Czytaj także: Jeden kraj, dwa systemy  

Czytaj także: Hongkong, ważna sprawa dla świata

Występowali jako niezależni i to na nich oddali głosy przeciwnicy władz Hongkongu. Otrzymali w sumie 60 proc. głosów, co jednak w warunkach systemu większościowego sprawiło, że uzyskali 347 na 452 miejsc w radach. Wszystko to odbyło się przy rekordowej frekwencji. W głosowaniu uczestniczyło 2,94 mln wyborców na 7,3 mln mieszkańców Specjalnego Regionu Administracyjnego Chin.

Barometr nastrojów

– Wybory, które odbyły się w atmosferze trwających już pół roku demonstracji ulicznych,  mogą służyć jako barometr nastrojów społecznych – pisał „South China Morning Post", czołowy anglojęzyczny dziennik miasta. W tym kontekście wynik głosowania jest po prostu votum nieufności wobec pani Carrie Lam, stojącej na czele administracji Hongkongu.

Nie ma przy tym żadnego znaczenia, że rady dzielnicowe miasta nie mają w zasadzie nic do powiedzenia w zarządzania miastem, nie mówiąc już o decyzjach o charakterze politycznym. Jednak 117 radnych dzielnicowych uczestniczy w wyborze szefa administracji regionu na ogólną liczbę 1200 elektorów Do tej pory nie miało to najmniejszego znaczenia, jako że Pekin kontrolował przebieg elekcji od początku do końca. Następne wybory szefa przewidziano na 2022 rok.

Mało prawdopodobne, aby wynik wyborów miał wpłynąć na układ sił politycznych w mieście. Cytowana przez BBC rządowa agencja Xinhua zwracała z kolei uwagę, że najważniejszą rzeczą jest „zaprowadzenie porządku w Hongkongu".

Spokój – po protestach trwających prawie pół roku – panuje dopiero od kilku dni. Przygotowując się do elekcji, w ostatni weekend uczestnicy zamieszek brani nawet udział w akcji porządkowania miasta.

Zamach na autonomię

Pierwotną przyczyną protestów był projekt ustawy zakładający możliwość ekstradycji podejrzanych w sprawach naruszenia prawa do Chin kontynentalnych. Cariie Lam dawno się z tego wycofała, co jednak nie doprowadziło do uspokojenia nastrojów. W przekonaniu wielu mieszkańców miasta projekt ustawy o ekstradycji był namacalnym dowodem planów Pekinu ograniczenia autonomii Hongkongu.

Tymczasem przejmując region z rąk brytyjskich w 1997 roku, Chiny zobowiązały się do 2047 roku pozostawić lokalnym władzom autonomię z wyjątkiem polityki zagranicznej i sił zbrojnych. Było to w pełni zgodne z doktryną „jeden kraj, dwa systemy".

Po niedzielnych wyborach przeciwnicy władz świętują zwycięstwo i czekają na reakcję. Mają nadzieję, że porażka obozu pekińskiego skłoni władze centralne do ustępstw w sprawie demokratycznych wyborów w regionie i wszczęcia niezależnego śledztwa w sprawie działań policji.

– Komunistyczne władze w Pekinie są twarde i nieugięte i wydaje się, że nic nie jest w stanie zmienić ich stanowiska w sprawie Hongkongu. Nie należy się więc spodziewać nawet kompromisowych propozycji – tłumaczy „Rzeczpospolitej" prof. Steve Tsang z University of London.

Przypomina, że zamieszki i demonstracje w Hongkongu nie mają większego wpływu na chińską gospodarkę, gdyż w regionie powstaje obecnie zaledwie 3 proc. PKB Chin. W chwili przejęcia miasta było to niemal 60 proc. i wtedy ten fakt miał wielki wpływ na relacje Pekinu z Hongkongiem.

Trump po stronie Xi

Nikt też w Pekinie nie przejmuje się negatywną reakcją światowej opinii publicznej, gdyż najważniejsza w tej sprawie dla chińskich władz jest reakcja prezydenta USA. – Powinniśmy stanąć po stronie Hongkongu, ale ja stoję także po stronie prezydenta Xi. To mój przyjaciel – powiedział Donald Trump kilka dni temu w wywiadzie dla swego ulubionego kanału Fox News. Trump zapewnił też, że to on uratował Hongkong przed interwencją chińskich wojsk, który zostałby „zmiażdżony w 14 minut".

– W sytuacji gdy Pekin nie wyrazi gotowości do kompromisu, demonstracje w Hongkongu rozpoczną się na nowo. Niestety, także akty przemocy, które są reakcją na brak porozumienia – mówi prof. Tsang.

Bez względu na to, co się stanie, Hongkong jest częścią Chin – tak brzmiał jedyny komentarz Pekinu po ogłoszeniu wyników niedzielnych wyborów do rad dzielnicowych Hongkongu. Kandydaci prodemokratyczni zdobyli większość we wszystkich, z wyjątkiem jednej dzielnicy miasta.

Czytaj także: Jeden kraj, dwa systemy  

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
"To nie jest prawda". Bosak odpowiada na zarzut ambasadora Izraela
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Polityka
Wybory samorządowe 2024. Kto wygra w Krakowie? Nowy sondaż wskazuje na rolę wyborców PiS
Polityka
Małgorzata Wassermann poparła pośrednio kandydata PO w Krakowie
Polityka
Jarosław Kaczyński odwołuje swoją przyjaciółkę z zarządu "Srebrnej"
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Polityka
Wybory 2024. Kto wygra drugie tury?