Niemieckie latanie z przygodami

Samoloty rządowe dawno przestały być niezawodne. Zamiłowanie do podniebnych podróży przejawiają zwłaszcza Zieloni.

Aktualizacja: 14.08.2019 07:10 Publikacja: 13.08.2019 18:53

Kanclerz Angela Merkel musiała w maju zrezygnować z dalszej podróży na lotnisku w Dortmundzie, gdyż

Kanclerz Angela Merkel musiała w maju zrezygnować z dalszej podróży na lotnisku w Dortmundzie, gdyż jej samolot uległ uszkodzeniu

Foto: AFP

Szef niemieckiego MSZ ma wyjątkowego pecha. „Der Spiegel" opublikował właśnie obszerny artykuł o Heiko Maasie, udowadniając, że nie wnosi on nic odkrywczego do niemieckiej dyplomacji, brakuje mu szybkości w reagowaniu na niespodziewane sytuacje i ma niewiele do powiedzenia zarówno w SPD, własnej partii, jaki i w rządzie oraz na forum międzynarodowym.

Heiko Mass udał się właśnie w czterodniową wieloetapową podróż do USA i Kanady, ale nie bez kłopotów. Na wojskowej części berlińskiego lotniska Tegel czekał na niego rządowy Airbus A321, lecz w ostatniej chwili okazało się, że w maszynie coś nie działa. Podstawiono więc inny znacznie mniejszy samolot i minister odprawił się za ocean z pewnym opóźnieniem.

Nic nowego

Do tego minister jest jednak już przyzwyczajony. W ostatnich miesiącach taka sytuacja miała miejsce już trzy razy. W połowie maja minister przyleciał z oficjalną wizytą do Sofii z opóźnieniem z powodu usterki w podstawionym samolocie. Znacznie gorzej było pod koniec lutego tego roku, kiedy to szef niemieckiej dyplomacji ugrzązł na 20 godzin w Bamako, stolicy Mali. Kończył swą afrykańską podróż, ale defekt maszyny uniemożliwił powrót do domu.

Przez niemal dobę trwało poszukiwanie w Niemczech samolotu, który miałby uratować honor specjalnej eskadry lotniczej Bundeswehry, tzw. Flugbereitschaft.

Niedługo później Heiko Mass lądował w Nowym Jorku, śpiesząc się na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa ONZ. Jednak w czasie lądowania Airbusa A340 pękła opona. W rezultacie minister był przez godzinę uwięziony w maszynie i spóźnił się na posiedzenie. Cała seria defektów maszyn ministra Heiko Maasa świadczy jak najgorzej o Flugbereitschaft wożącej po świecie ważne osobistości. Broni się ona  twierdzeniem, że przecież cały poprzedni rok minister nie miał żadnych kłopotów lotniczych, a przeleciał w tym czasie 300 tys. km.

To prawda, ale szef dyplomacji nie jest jedynym niemieckim politykiem, który ma złe doświadczenia ze specjalną jednostką Bundeswehry. Pod koniec maja tego roku prezydent RFN Frank-Walter Steinmeier zmuszony był przesiąść się do prywatnej maszyny, gdyż w prezydenckim Airbusie pojawiła się rysa na szybie w kokpicie.

Znacznie poważniejszej awarii uległa flagowa maszyna rządowa Airbus A340 Konrad Adenauer w czasie podróży Angeli Merkel w listopadzie ubiegłego roku na szczyt G-20 w Argentynie. Po godzinie lotu wysiadła całkowicie łączność. Postanowiono lądować awaryjnie w Kolonii po uprzednim zrzucie paliwa. Okazało się to niemożliwe, bo zawiódł odpowiedni system. – Było niebezpiecznie – przyznała później pani kanclerz, którą Bundeswehra dowiozła następnie do Madrytu, gdzie wsiadła do liniowej maszyny Iberii i przybyła na miejsce z dwunastogodzinnym opóźnieniem.

Awaryjność w normie?

Posypało się wtedy sporo pytań pod adresem ówczesnej minister obrony Ursuli von der Leyen. – W ostatnich dwu latach awaryjność przy lotach rządowych wyniosła 2 proc., co świadczy jednak o niezawodności jednostki lotniczej – wyjaśniła wtedy pani minister. Od tego czasu awaryjność znacznie wzrosła, więc zapadła decyzja o kupnie trzech nowych samolotów dalekiego zasięgu.

Z tych samolotów korzystają także posłowie Bundestagu, lecz znacznie częściej z maszyn liniowych. W ubiegłym roku przelecieli w sumie 9,08 mln mil, czyli 16,8 mln km, biorąc pod uwagę, że w odległości w lotnictwie mierzy się w milach morskich. Rok wcześniej 709 posłów Bundestagu pokonało 7,4 mln mil. Na jednego przypadło więc w roku ubiegłym 13 tys. mil. Dane te udostępniła właśnie mediom administracja Bundestagu i spotkały się z natychmiastową krytyką środowisk ekologicznych.

Ekologicznie obłudni

Najciekawsze jest to, że najczęściej latają posłowie ugrupowania, które walczy programowo o czyste powietrze. Mowa oczywiście o Zielonych. Jak obliczył tabloid „Bild", 67 deputowanych Zielonych odbyło od jesieni 2017 roku indywidualnych podróży lotniczych na koszt Bundestagu, nie licząc lotów w ramach delegacji. Średnio na jednego posła Zielonych przypada 1,9 lotu, podczas gdy średnia całego parlamentu wyniosła 1,2. Nie wiadomo, ile lotów wykonali posłowie do swych okręgów wyborczych ani czy zdarzały się nadużycia. Trudno byłoby jednak dzisiaj komukolwiek przebić wyczyny ministra obrony Rudolfa Scharpinga z początku minionej dekady. Odbyć miał on w czasie kilku miesięcy 40 lotów z Berlina do swej ukochanej we Frankfurcie nad Menem. Latał też do niej maszynami Bundeswehry na Majorkę. Zaprosił tam też dziennikarzy „Bunte", których zdjęcia ministra baraszkującego w basenie z nową narzeczoną wywołały w Niemczech szok, w chwili gdy okazało, że podróżował na koszt podatników. Liczono, ile powinien zwrócić do państwowej kasy, lecz minister udowadniał, że nic nie ma sobie do zarzucenia, bo zawsze miał jakieś oficjalne spotkanie. Oczywiście nie przeżył politycznie tej afery, tym bardziej że przy okazji wyszły na jaw podejrzane kontakty ze znanym piarowcem.

To dawne dzieje. Dzisiaj większe znaczenie od kosztów finansowych wydaje się mieć ilość CO2 wyemitowanego w czasie lotniczych podróży. Obliczono, że ślad węglowy lotniczych podróży Bundestagu to ponad 4 mln ton CO2.

Polityka
Wybory do PE. Czarnek: Takie postacie jak Obajtek nie mogą startować z 8. miejsca
Polityka
Dudek: PiS jest w defensywie, ale ofensywa koalicji rządowej nie jest spektakularna
Polityka
Tomasz Siemoniak ujawnia liczbę osób, przeciwko którym użyto w Polsce Pegasusa
Polityka
Rekonstrukcja rządu. Donald Tusk odwoła więcej ministrów, niż pierwotnie zapowiadano?
Polityka
Afera Pegasusa. Co ujawni w Sejmie minister Adam Bodnar?