Alternatywa dla Niemiec (AfD) istnieje ledwie parę lat, nie doczekała się jeszcze posłów Bundestagu, ale zapewne po wrześniowych wyborach będzie ich miała; pytanie tylko ilu. Ma ich w większości parlamentów landowych (w Saksonii-Anhalt i Meklemburgii Przedpomorzu zdobyła w wyborach do landtagu ponad 20 proc. głosów).
Rosła w siłę, gdy z ugrupowania przeciwnego wspólnej europejskiej walucie i ratowaniu biedaków z eurozony stała się partią antyimigrancką i antymuzułmańską. W drugiej połowie zeszłego roku w sondażach regularnie dostawała poparcie 12–13-procentowe. Wydawało się, że przebije granicę 15 proc., co w Niemczech udaje się właściwie tylko socjaldemokratycznej SPD i chadeckim CDU/CSU. Nawet w jednym badaniu (we wrześniu 2016 roku dla Infratest-Dimap) Alternatywa osiągnęła 16 proc.
Teraz jednak ośrodki badań notują spadek notowań populistów z AfD (od 8 do maksymalnie 11 proc).
To trzy razy mniej niż mają socjaldemokraci (29–33 proc.) i chadecy (31–34 proc.).
Co ważniejsze – po piętach depczą im Zieloni i postkomunistyczna Lewica. Parę punktów procentowych mniej dostają też liberałowie z FDP, którzy po czterech latach nieobecności mają szansę wrócić do Bundestagu, bo w sondażach dostają zazwyczaj więcej niż 5 proc. (tyle wynosi próg wyborczy).