– Było bardzo duże zainteresowanie powstaniem grupy, widoczne po każdej stronie sceny politycznej – mówi poseł PiS Mieczysław Baszko, przewodniczący Polsko-Białoruskiej Grupy Parlamentarnej, która 23 stycznia ukonstytuowała się w Sejmie.
Taka grupa istniała w polskim parlamencie do 2005 r. Rozwiązano ją, gdy władze w Mińsku zdelegalizowały kierownictwo Związku Polaków na Białorusi. Na wznowienie prac nie godzili się marszałkowie Sejmu z PO, jednak sytuacja zmieniła się po dojściu do władzy PiS. Grupę reaktywowano w 2016 r. Stało się to dzięki staraniom posłów Kukiz'15 i PSL, a te dwa kluby zdominowały jej skład. Na końcu kadencji liczyła 24 posłów.
Czytaj także: Jaka strategia wobec Białorusi?
Inaczej jest w tej kadencji. Zapisali się do niej politycy ze wszystkich klubów, a w składzie jest aż 41 posłów i jeden senator. W efekcie grupa jest jedną z największych w Sejmie, przewyższając m.in. grupę polsko-włoską (38 członków), polsko-francuską (32 członków) czy polsko-brytyjską (29 członków).
Sygnał dla Mińska
Została powołana jako jedna z pierwszych, co nie jest bez znaczenia. W ubiegłej kadencji celowo jako pierwszą powołano grupę polsko-węgierską, by podkreślić dobre relacje z tym krajem. W tej kadencji grupę polsko-węgierską powołano po polsko-białoruskiej i liczy mniej członków, bo 30.