Kilka dni temu odbyła się w Tychach premiera monumentalnej opery „Drach" na podstawie prozy Szczepana Twardocha, zanurzonej pod każdym względem w śląskości – miejscu, języku i losie. Wydarzenie pomyślane jako ostateczny dowód na rzecz istnienia śląskiej literatury, podnoszące ją w końcu do rangi najbardziej ambitnej i wymagającej z dziedzin sztuki jest jednocześnie kluczowym dowodem w jeszcze innej sprawie. Osamotnienia literatury jako takiej. Umoszczenia sobie przez nią wygodnego i ekskluzywnego kąta na marginesie już nie tylko kultury, ale życia w ogóle. Skoro dowodem na literackość języka jest zamknięcie go w ramach nie tylko najbardziej ambitnej, ale też i najmocniej skostniałej, najgłębiej zanurzonej w snobizmie gałęzi sztuki, dziedziny będącej już bardziej faktem społecznym niż artystycznym, to dowód taki jest również drogowskazem. Wyznacza literaturze miejsce, do którego ta będzie zmierzać.




Snobizm jest najwyższą formą nieporozumienia. Miejscem, w którym nie spotykamy się z niczym innym jak tylko z wyobrażeniem o własnej osobie. A kłamiąc sobie samemu, nie da się podjąć rozmowy, nie mówiąc o współpracy na szerszą skalę z pisarzem, librecistą, kompozytorem czy kimkolwiek innym. Kłamstwo snobizmu jest jednak najbardziej subtelne w przypadku literatury. Nigdzie indziej w kulturze nie ma tyle intymności, co w akcie czytania. Wymuszającym samotność, oddalenie się od innych ludzi i spraw. Nie ma też paktu, który łatwiej jest złamać, prostszego oszustwa, którego można się dopuścić.

Jedną z jego form jest oczytanie, odpowiednik kleptomanii. Kompulsywne kolekcjonowanie tytułów i nazwisk, znajomością których można się pochwalić. Nałóg uniemożliwiający przygotowanie się do naprawdę wielkiego skoku. Zapełnianie mieszkania niepotrzebnymi bibelotami zamiast dokonania rozboju tak spektakularnego, że ze zdobytą w nim fortuną trzeba będzie uciec do Argentyny.