Historyjka jest prosta. Dziennikarz śledczy Brock (Tom Hardy) trafia do laboratorium należącego do bogatego wizjonera prowadzącego eksperymenty na ludziach. Tam zostaje zaatakowany przez pochodzący z kosmosu symbiont i jako osobnik „skażony" staje się wrogiem numer jeden siepaczy wspomnianego biznesmena. Tyle że symbiont nie przypomina zwykłego pasożyta. To inteligentna istota gwarantująca Brockowi olbrzymią siłę, zręczność i szybkość... W dodatku wiecznie głodna i mająca słabość do świeżych ludzkich głów.

Te ludzkie głowy jednoznacznie sugerują kino klasy B. I rzeczywiście, reżyser Ruben Fleischer raz po raz nawiązuje do przebojów z przełomu lat 80. i 90. Przywołuje „Terminatora", „Predatora" i inne kultowe tytuły sprzed lat. Opowiada jednak wtórną i dziurawą historię, a relację między Brockiem a pasożytem sprowadza do serii średnio udanych gagów.

Gdyby jeszcze producenci zdecydowali się nakręcić „Venoma" w konwencji krwawego horroru, dałoby się to wybronić. Niestety, w końcowej fazie produkcji wycięli około 40 minut materiału, by zyskać kategorię wiekową PG-13. Innymi słowy, ugrzecznili ten film. Finansowo na tej decyzji wygrali, jednak fani komiksów będą obrazem zawiedzeni. Oto bowiem jedna z najciekawszych postaci z całego uniwersum zostaje sprowadzona do rozmiarów pyskatej jaszczurki mówiącej głosem lektora ze zwiastunów. Nie o to chodziło!

„Venom", reż. Ruben Fleischer, USA 2018, dystr. UIP Polska

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95