Wydarzyło się to tuż po Zielonych Świątkach, a Praga była spokojna, tak spokojna, że można było niemal usłyszeć, niczym w minionych wiekach, wozy konne przejeżdżające ze stukotem po kocich łbach ulic. Admirał Canaris przybył do miasta przed tygodniem. Spacerował krętymi zaułkami, podziwiając zdobienia kościołów, z których dużych wież wyrastały kolejne wieżyczki. Jego agenci pokazali mu ukrytą Pragę, restauracje w piwnicach, gdzie trafiali tylko miejscowi. Po kilku karafkach tokaju Praga stawała się jeszcze bardziej złowroga i piękna zarazem, jak wspominał jezuita – kontakt Canarisa, „ze swymi cieniami i zjawami", ze swymi „wspomnieniami czegoś, co tkwi głęboko", i jedynie z rozmytym zarysem wież połyskujących w księżycowej poświacie. „Był to magiczny widok, ponieważ nie można było dostrzec murów podtrzymujących połyskliwe złote kopuły, które zdawały się wisieć w powietrzu spowite świętą tajemnicą".