Ponieważ w tym roku południowoafrykańskie degustacje wybito mnie z głowy wirusem, to wpadłem na Autentik Fest Moravia, doroczne święto tych win, a właściwie części z nich. Części, bo pod pieczą Petra Koraba gromadzą się tam autentyści, czyli producenci win naturalnych, organicznych, bio czy jak je tam zwać. Festyn jak festyn, ale pokazuje i przeboje, i zagrożenie, przed którym stoją morawscy winiarze.
Wielu z nich to nie dotyczy – robią wina jak potrafią, byle jak, byle plon obfity i byle można to sprzedać. Polscy turyści wyjeżdżają z Mikulova z plastikowymi kanistrami wypełnionymi tą ambrozją, udowadniając, iż to słuszny kierunek. Ci, którzy wystawiają się na Autentik Feście, są spychani do niszy. – Trzy czwarte znajomych nie chciałoby pić tych win – rzucił w chwili szczerości jeden z obecnych tam najlepszych polskich winiarzy. Dlaczego? Bo to coraz częściej zabawa dla zabawy. Sam uwielbiam wina niefiltrowane i pomarańczowe, nawet te ekstremalne, jeśli jednak cała butelka kwaśnej cieczy zalana jest farfoclami, to czuję ambaras. Dla kogo to?