I ulegać zaczynamy wrażeniu, że to nie lata 20. XXI wieku, ale 80. XX. Nie hierarchia, tylko nomenklatura. Nie „synodalizacja Kościoła", ale pieriestrojka systemu. Tu i tu „reforma" była tylko dokładnym synonimem „przystosowania". Amortyzacją nieuchronnego wstrząsu. Próbą bycia wchłoniętym przez świat możliwie bezboleśnie i z zachowaniem dawnej hierarchii władzy. Podmiany systemu przy zachowaniu struktury.
Jeszcze łopoczą czerwone flagi, ale już cokolwiek wyblakłe. Wciąż śpiewamy „Międzynarodówkę", ale łypiemy przy tym ironicznie na samych siebie i mrugamy porozumiewawczo do słuchaczy. Bo wiecie, towarzysze, trochęśmy się w tym wszystkim zamotali. Trwa to już za długo – wiemy o tym, tak samo dobrze jak wy. Staliśmy się niedzisiejsi, nie nadążamy za żywotnymi potrzebami ludu pracującego miast i wsi. My, reformatorzy, zdajemy sobie z tego sprawę. Jest oczywiście ten nieszczęsny partyjny beton, który chce się trzymać starych regułek i prawd, ale spokojnie, damy im radę. Jeżeli podamy sobie nawzajem ręce, uda nam się przejść trudną i wymagającą ścieżkę reform. A za rogiem czeka już nowy świat, kapitalizm.