Mam wrażenie jednak, że ta dyscyplina powoli zanika. Coraz rzadziej stawiamy tezy o tym, jak będzie wyglądać świat po pandemii, bo coraz częściej dochodzi do nas, że może nie będzie świata po pandemii. Skończył się i pozostało nam pytanie, jak się nauczyć z koronawirusem żyć. Coraz częściej uświadamiamy sobie, że maseczki wcale tak szybko mogą nie zniknąć z naszych twarzy, szczególnie w zatłoczonych tramwajach czy autobusach. Że być może nigdy nie wrócimy do świata, w którym na weekend lecimy do Barcelony, do Warszawy wpadamy w niedzielę wieczorem, by w poniedziałek o świcie polecieć w delegację do Londynu czy Berlina. Że w ogóle podróże samolotem nie będą już tak oczywiste.

Czy tylko dlatego przestaliśmy tak często zadawać pytania o to, jak będzie wyglądał świat po pandemii? A może po prostu nie chcemy sami przyznać się do tego, że tak łatwo przeszliśmy do porządku dziennego nad zmianami, które wywróciły nasze życie do góry nogami. Że właściwie bez większych dyskusji zamknęliśmy się w domach, zamknęliśmy szkoły, zamknęliśmy granice. A społeczeństwa, które jeszcze niedawno uważały, że wszystko jest względne, że nie ma prawdy absolutnej, a ten, kto mówi w kategoriach prawdy, z pewnością chce nas zniewolić, wstrzymując oddech, słuchały epidemiologów, ministrów zdrowia, podporządkowując ich słowom życie miliardów ludzi. Ci, którzy w nic nie wierzyli, oddawali się ironicznemu dystansowi, nagle zaczęli traktować rzeczywistość śmiertelnie poważnie, zachowywać społeczny dystans, dezynfekować ręce, nosić maski i wietrzyć pomieszczenia, bo tak powiedział premier. Ba, robili to nawet ci, którzy jeszcze chwilę wcześniej przekonywali, że nie ma na świecie drugiego takiego kłamcy jak szef rządu.

Nie, by być precyzyjnym, nie uważam, że stało się źle. Wygląda na to, że lockdowny miały sens, że maseczki mogą zatrzymać wirusa i że większość zakazów, które rządy wprowadzały, rozpoznając bojem nieznaną materię, miała sens. Tym jednak, co zastanawia, jest fakt, że właściwie większość nad tym się wcale nie zastanawiała. Owszem, czasem gdy rząd np. zakazał wchodzenia do lasu, a potem orzekł, że spacery po lesie aż takim ryzykiem nie są – pośmiano się i pooburzano. Ale generalnie przechodziliśmy nad wszystkim do porządku dziennego. Z jednej strony wiedzieliśmy, że nasze państwo jest kartonowe, ale równocześnie uznaliśmy, że tylko ono jest w stanie sprostać tej wojnie. Narzekaliśmy na państwo, ale równocześnie tęskniliśmy za nim, trzymając kciuki, by mu się udało, i ciesząc się, że jest ktoś, kto jest gotów wziąć z naszych barków odpowiedzialność i podjąć decyzje za nas. My zaś mieliśmy ten komfort, by to krytykować.

Być może więc zamiast snuć kolejne wizje, powinniśmy zatrzymać się i popatrzeć wstecz? Zamiast snuć rozważania, jak wirus zmieni nasz świat, powinniśmy zapytać, jak zmieniliśmy się sami. Co zaszło w naszych głowach, duszach, sercach? Czy zdaliśmy egzamin? Mieć pretensje do innych, a może do siebie? Może prawdziwej mądrości należy szukać w tym, co się stało w ciągu ostatniego roku, a nie gdzieś w przyszłości? Bo – jak mówił Hegel – sowa Minerwy wylatuje o zmierzchu, a sens dnia rozumiemy dopiero wieczorem.