Milosz Forman. Reżyser, który znał wartość wolności

13 kwietnia odszedł Milosz Forman, jeden z najciekawszych artystów kina XX w. Był współtwórcą czeskiej Nowej Fali lat 60. Potem rewelacyjnie odnalazł się w kinie amerykańskim.

Publikacja: 20.04.2018 15:00

Milosz Forman. Reżyser, który znał wartość wolności

Foto: AFP

Umarł w Warren, w Connecticut, w Stanach Zjednoczonych, gdzie mieszkał i pracował od 1968 r. Ale przecież zawsze powtarzał, że to Europa Środkowa ukształtowała jego wrażliwość.

– Nie można wyrzec się korzeni i wykreślić z pamięci połowy swojego życia – powiedział mi kiedyś w wywiadzie. – Zresztą po co? One są bogactwem człowieka. Czas przeżyty w Czechosłowacji we mnie tkwi. Sam chwilami się tego wypieram, ale przecież w gruncie rzeczy wiem, że jestem jego tworem.

Milosz Forman lubił wracać do Czech. Pochodzić po ulicach Pragi, spotkać się z synami, którzy tam żyją. W 2009 r. przyjechał na festiwal do Karowych Warów, gdzie odbyła się premiera jego „Opłacalnego spaceru". To był pierwszy czeski film, jaki zrealizował od 1967 r., od „Pali się, moja panno". Pamiętam, jak bardzo był wzruszony. Na konferencji prasowej powiedział: – Poczułem się znowu młody.

Prapremiera jazzowej opery Jirziego Suchego i Jirziego Slitra „Opłacalny spacer" odbyła się w praskim teatrze Semafor w 1965 r. Milosz Forman i Jan Rohac przygotowali wtedy jej ekranową wersję.

– W latach 60. ta opera była dla nas powiewem świeżości – mówił Forman. – Myśmy z Suchym wierzyli, że śpiewając jazz i rock and roll, zmieniamy nasz świat, zaczynamy nowe życie.

43 lata później opromieniony amerykańską sławą Forman wrócił do Pragi, żeby wystawić tę samą operę na scenie Teatru Narodowego, a następnie znów przenieść ją na ekran. Współpracował ze swoimi synami, reżyserem Petrem i scenografem Matejem.

Nową wersję „Opłacalnego spaceru" ogląda się trochę jak kino z innej epoki. Forman opowiedział historię rozwodzącego się małżeństwa, które dostaje telegram, że bogata ciocia z Liverpoolu zapisuje milion dolarów dziecku siostrzenicy. Problem w tym, że Uli i Vanilka są bezdzietni. Ale czy milion nie jest wart tego, żeby zapomnieć o fiasku miłości? Dalej wszystko toczy się wokół owej fortuny, na którą poluje kilka osób, gotowych oświadczyć się Vanilce. Wykorzystane tu komediowe schematy denerwują, choć film ma pewien urok, bo Forman pieczołowicie odtworzył na scenie Teatru Narodowego realia lat 60. Fryzury, ubrania, sposób zachowania. I nie ukrywał, że ten powrót do Czech miał dla niego ogromną wartość sentymentalną, bo ożywił w nim wspomnienia młodości.

Tragiczne dzieciństwo

Urodził się w 1932 r. w Caslavie, w profesorskiej rodzinie, ale dzieciństwo i wczesną młodość naznaczyła tragedia II wojny światowej. Jego matka zginęła w Auschwitz, ojczym, który go wychowywał – w obozie Mittelbau-Dora.

– W moim rodzinnym miasteczku ktoś rozrzucił w warzywniaku ulotki antynazistowskie, a sprzedawca, bojąc się, że to niemiecka prowokacja, sam doniósł o tym na policję – opowiadał Forman w czasie wizyty w Karlowych Warach. – Aresztowano 11 kobiet, które zawsze robiły w tym sklepie zakupy. Wszystkie wróciły do domów poza moją matką. Nigdy nie dowiedzieliśmy się dlaczego. Ale Niemcy cenili porządek, a matce przysługiwało jedno widzenie z rodziną. Pojechaliśmy z wujem i bratem do Pragi. Pamiętam, że siedziałem u matki na kolanach. Tuliła mnie, dopóki strażnik nie powiedział: „Koniec wizyty". Nigdy więcej jej nie zobaczyłem. Zabranego do obozu ojca też. Moi rodzice nie mają nawet grobów. Dlatego kiedy w ubiegłym roku w Caslavie jednej z ulic nadano nazwę „Forman", pomyślałem, że to trochę dla nich. Poczułem, że wrócili do domu.

Dopiero po wielu latach Forman dowiedział się, że Rudolf Forman był jego ojczymem. Odnalazł nawet biologicznego ojca, żydowskiego architekta Ottona Kohna, w Ameryce Południowej, ale to spotkanie nie miało już dla żadnego z nich znaczenia.

W czasie wojny osierocony Milosz wychowywał się u wuja, a w 1945 r. trafił do szkoły dla sierot wojennych w Podiebradach, gdzie spotkał m.in. Ivana Passera i Vaclava Havla. W połowie lat 50. skończył Wydział Scenariopisarstwa w Szkole Filmowej w Pradze. Gdy projekty, które wtedy przygotowywał, zostały zatrzymane jako antypaństwowe, wpadł w depresję. Tym bardziej że po czterech latach wspólnego życia rozpadało się również jego małżeństwo z aktorką Janą Brejchovą. Forman trafił na leczenie do szpitala psychiatrycznego, ale się otrząsnął.

Wrócił do pracy. Razem z Ivanem Passerem, Jirzim Menzlem, Verą Chytilovą, Janem Kadarem, Vojtechem Jasnym, Janem Nemecem i kilkoma innymi artystami kina tworzył czeską Nową Falę. Ich filmy, choć osadzone mocno w rzeczywistości, były inne niż obrazy włoskich neorealistów czy brytyjskich młodych gniewnych. Czuło się w nich pewien rodzaj czułości i humoru. Forman i jego koledzy opowiadali o zwykłych ludziach i ich słabościach w sposób ironiczny, ale jednocześnie ciepły. Rubaszne, pełne sytuacyjnego humoru sceny wywoływały śmiech. Dopiero potem w widzu rodziło się przerażenie. I refleksja. Bo przecież te filmy były wnikliwą analizą deformacji życia społecznego, wyławiały nonsensy socjalizmu, stawały się oskarżeniem systemu totalitarnego.

Forman zadebiutował w 1964 r. krótkim filmem „Konkurs", w którym autentyczny zapis castingu do fikcyjnego musicalu połączył z fabularną historią dziewczyny, która zdobyła rolę. A już rok później wygrał festiwal w Locarno pełnometrażowym „Czarnym Piotrusiem". Opowiedział historię młodego ekspedienta, który nie radzi sobie z życiem: w domu jest całkowicie zdominowany przez autorytatywnego, władczego ojca, a w pracy dostaje nieprzyjemne zadanie śledzenia i donoszenia na kradnących klientów. Następny obraz Formana „Miłość blondynki" otworzył festiwal w Nowym Jorku, został pokazany w Cannes i w Londynie. Bohaterką tego filmu była robotnica z prowincji, która – uwiedziona przez młodego pianistę – pewnego dnia zjawia się niespodziewanie z walizką w domu jego rodziców w Pradze.

Młodym Czechem, który za „Miłość blondynki" dostał nominację do Oscara, zainteresował się potentat europejskiego kina – włoski producent Carlo Ponti, wówczas świeżo upieczony obywatel francuski. Chciał sfinansować jego następny projekt „Pali się, moja panno". Pod wpływem afer politycznych i interwencji władz czechosłowackich wycofał się jednak ze współpracy, żądając od Formana zwrotu zainwestowanych pieniędzy. Film został skończony dzięki pomocy Claude'a Berri i Francois Truffauta, którzy kupili prawa do wyświetlania go za granicą. Dzięki ich pieniądzom Forman oddał dług Pontiemu. „Pali się, moja panno" idealnie wpisywało się w nurt czeskiej szkoły. Reżyser podpatrywał kamerą doroczny bal, tym razem wydany na cześć emerytowanego dowódcy straży pożarnej. Podczas zabawy rozkradzione zostają prezenty z loterii fantowej. Ginie nawet prezent dla jubilata. A tymczasem w miasteczku wybucha pożar. Ta śmieszno-gorzka metafora komunistycznego reżimu przyniosła Formanowi drugą nominację do Oscara.

W 1968 r., gdy Rosjanie razem z siłami Układu Warszawskiego weszli do Czech, Milosz Forman był w Paryżu. Nie wrócił do kraju, na jakiś czas został we Francji. A gdy jego rodzina rozpadła się – bo druga żona, aktorka Vera Kresadlova razem z dwoma synkami, czteroletnimi bliźniakami Petrem i Matejem, postanowiła wrócić do Pragi – osiedlił się na stałe w Stanach.

– Przyjechałem do Hollywood z nominacjami do Oscara za „Miłość blondynki" i „Pali się, moja panno", nie byłem więc jednym z setek nieznanych artystów, którzy wciąż pukają do drzwi wytwórni – wspominał. – A poza tym byłem zdeterminowany. Życie emigranta nie jest łatwe. W tamtym czasie spośród wielu Europejczyków udało się zadomowić w Los Angeles mnie i Romanowi Polańskiemu. Alain Resnais, Agnes Varda i inni twórcy z Zachodu pakowali się i jechali do domów po pół roku. Roman i ja nie mogliśmy wrócić do rodzinnych krajów, więc zacisnęliśmy zęby i próbowaliśmy od nowa zbudować swoje życie za oceanem.

Walka jak w dżungli

Znalazł się w zupełnie innym świecie, rządzącym się prawami, których dopiero się uczył. W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej," opowiadając mi o tamtym czasie, użył takiej metafory:

„W zoo bytuje się w miarę bezpiecznie, tygrys cię nie zaatakuje, dozorca podrzuca codziennie mięso... Ale oglądasz świat przez kraty i śnisz o wolności, jaka panuje w dżungli. Kiedy zaś już jesteś w tej wymarzonej dżungli, to zdajesz sobie sprawę, jak bardzo jest ona niebezpieczna i jak trzeba w niej walczyć o życie".

Walczył. W 1971 r. zrobił „Odlot". Spojrzał na Amerykę oczami artysty czeskiej Nowej Fali. Z trochę złośliwym, trochę dobrotliwym uśmiechem. Był czas ruchów hippisowskich, dzieci kwiatów uciekających z domu do komun, niezamierzających włączać się w „wyścig szczurów". Forman zrobił film o ich rodzicach, którzy spotykają się i... zaczynają odkrywać uroki zabawy i wolności. „Odlot" dostał nagrodę na festiwalu w Cannes, kilka BAFT, ale w Stanach nie został przyjęty dobrze.

Myśleć jak Amerykanin

Popełniłem błąd: chciałem nakręcić w Ameryce film europejski. To ten sam błąd, który popełniają Europejczycy, próbując kręcić u siebie filmy amerykańskie – przyznawał reżyser.

Uczył się języka, poznawał styl życia i myślenia ludzi. „Ameryka to kraj imigrantów, tygiel różnych kultur. Dlatego łatwiej się w nią wtopić i »zamerykanizować«" – mówił. Jednak łatwo nie było. Amerykanów mało interesowały sukcesy europejskie, a w Stanach „Odlot" publiczności nie przekonał i okazał się fiaskiem. Forman wpadł w długi, wróciły mu depresyjne nastroje. Całymi dniami spał, nie mając siły wyjść z hotelu. I właśnie w tym najtrudniejszym okresie zgłosił się do niego Michael Douglas, który od ojca odkupił prawa do sfilmowania „Lotu nad kukułczym gniazdem" Kena Keseya. Proponując ekranizację tej powieści Czechowi, trafił w dziesiątkę. Bo kto mógł lepiej rozumieć, czym jest prawo do inności i wolności niż artysta, który wychował się za żelazną kurtyną? Kto mógł lepiej opowiedzieć historię faceta, który udając w więzieniu wariata, trafia do szpitala psychiatrycznego i tam próbuje przekonać źle traktowanych pacjentów, że mają prawo do życia, poczucia własnej wartości, decydowania o sobie? Kto mógł bardziej przenikliwie pokazać konflikt między buntownikiem a władzą, w postaci siostry oddziałowej dostrzec symbol totalitarnej organizacji? I bardziej sugestywnie zrealizować urastającą do miary symbolu scenę, w której wielki Indianin przebija ścianę swojego więzienia i wydostaje się na wolność? To był nokaut. Twórcy „Lotu na kukułczym gniazdem" zdobyli jako nieliczni w historii tzw. wielką piątkę najważniejszych Oscarów: za film, reżyserię, scenariusz i dwie role pierwszoplanowe (Jacka Nicholsona i Louise Fletcher).

Forman do tematu wolności wracał potem nieraz. Sukces „Lotu..." otworzył przed nim możliwość zrealizowania swojego marzenia: przeniósł na ekran broadwayowski musical „Hair". Pokazał tu dzieci kwiaty inaczej niż w „Odlocie". Z ich kultu miłości i pacyfistycznej ideologii uczynił największą wartość.

To był krzyk, ostrzeżenie. Niepokój, że polityka może zniweczyć to, co najważniejsze. Bo Forman wciąż przypominał, że demokracja jest najwyższą wartością, którą Amerykanie mogą się szczycić. Żeby o tym opowiedzieć, wynajdywał nietypowych bohaterów. W 1996 r. pokazał „Skandalistę Larry'ego Flynta". Zrobił film przewrotny, bo jego bohaterem był wydawca pornograficznego magazynu „Hustler". I widzowi trudno było odpowiedzieć na pytanie, czy Larry Flynt jest prymitywnym nieukiem sprzyjającym najniższym gustom, czy inteligentnym graczem, który potrafił stworzyć imperium wydawnicze mające miliardowe obroty. Dla Formana jednak stał się człowiekiem, który wygrał proces o wolność wypowiedzi.

Gdy część krytyków zarzucała Formanowi, że o amerykańskiej demokracji opowiada poprzez losy człowieka unurzanego w moralnym bagnie, bronił się:

– Mnie samemu wydaje się to paradoksalne, ale taka jest prawda.

Forman twierdził, że nigdy nie szukał specjalnie autentycznych historii, ale jednak prawdziwi bohaterowie musieli go pociągać. Nie bał się ich.

– Larry Flynt dał mi pełną wolność – opowiadał. – Powiedział: „Życie jest moje, ale film twój". Rozmawialiśmy, poprawiał różne detale. Mówił: „To się nie zdarzyło w Cincinnati, tylko w Minnesocie. A mojego brata wtedy nie było, bo pojechał na wakacje." A gdy spytałem go, czy nie przeszkadza mu, że w scenariuszu znalazło się wiele scen, w których nie prezentuje się w zbyt pozytywnym świetle, odpowiedział: „Oczywiście, że mi przeszkadza, ale to wszystko prawda, więc co mam zrobić?".

Trzeba zresztą przyznać, że Forman potrafił też na Flynta spojrzeć z sympatią. Opowiedział o jego związku ze striptizerką i narkomanką Altheą. O miłości głębokiej, lojalnej. Althea nie widziała świata poza Flyntem, on zaś otaczał żonę miłością i opieką do końca. Także to sprawiało, że „Skandalista..." nie był filmem publicystycznym, lecz artystycznym i wyrafinowanym.

Do autentycznego, kontrowersyjnego bohatera Forman wrócił w „Człowieku z księżyca". Andy Kaufman był komikiem słynącym ze złego gustu, a przecież jednocześnie wytykającym rodakom wszelkie głupoty i fobie.

– Zrobił wielką karierę. A ja byłem ciekawy, jaki był. Rozmawiałem z jego ojcem, bratem, siostrą, narzeczoną. Wszyscy mówili: „Nie było prawdziwego Andy'ego Kaufmana. W ogóle nie było Andy'ego Kaufmana. Życie było dla niego jedną wielką grą. Przedstawieniem. On nigdy nie wychodził z roli komika. Nawet wtedy, gdy był sam". A mnie interesują ludzie, którzy łamią konwencje i przekraczają granice. Nie ukrywam, że w jakiś sposób fascynowała mnie także jego sztuka. Ten facet wiedział, że nie można mieć wielkiej widowni, popadając w rutynę. Dlatego starał się nieustannie zmieniać. Wiedziałem, że kręcąc ten film, spędzając w towarzystwie Kaufmana dwa lata, sam będę się dobrze bawił. Nie wiem dlaczego i to jest właśnie największa tajemnica tego człowieka – tłumaczył mi w wywiadzie po premierze tego filmu Forman, dodając:

– W Stanach ludzie żyją pod ogromną presją, aby stać się „kimś". Dlatego panuje kult silnych osobowości. Każdy chce zaistnieć. Jak kiedyś Kaufman.

Poza tym Formana interesowali artyści. Kaufman nie był wyjątkiem. Wielu krytyków za wielkie dzieło uważa „Amadeusza" – opowieść o rywalizacji między zdającym sobie sprawę z własnych ograniczeń nadwornym kompozytorze cesarza Austrii Józefa II Antonio Salierim a absolutnym geniuszem, ale i nieokrzesanym młokosem Wolfgangiem Amadeuszem Mozartem.

– Zawsze mnie interesowało, skąd się bierze w człowieku talent – zastanawiał się reżyser. – Zbyt łatwo jest powiedzieć, że zostaje przekazany w genach, że ma związek z wykształceniem albo ciężką pracą. Fakty takich tez nie potwierdzają. Niektórzy mówią: to iskra od Boga. Może to prawda, kimkolwiek ów Bóg by był... Ale jedno wiem na pewno: talent nie zapewnia ani szczęścia, ani powodzenia. Ilu wielkich artystów umierało niezrozumianych, w nędzy i zapomnieniu?

Ale też Forman nie byłby sobą, gdyby nie zadawał ogólnych pytań o kondycję społeczeństw i czynniki, od których ona zależy. Mówiąc o tym, często sięgał do historii. Wtedy, gdy w filmie „Duchy Goi" pokazywał moment przejęcia władzy w Hiszpanii przez bonapartystów, i wtedy, gdy w „Ragtime" pokazywał rasizm w Ameryce początku XX w.

„Ragtime" dostał osiem nominacji do Oscara, ale członkom Akademii w roku 1982 nie starczyło już odwagi, by te wyróżnienia dla krytycznego w stosunku do Ameryki filmu przekuć w statuetki. Jednak Forman na amerykańskich kolegów narzekać nie mógł. W przeciwieństwie do kojarzonego z włoską tradycją Martina Scorsese on nigdy nie był przez akademików ignorowany. W ciągu 50 lat spędzonych w Stanach zrobił dziewięć filmów i zebrał worek Oscarów. Najwięcej za „Amadeusza", który 11 swoich nominacji przekuł w osiem statuetek, pięć przyniósł mu „Lot nad kukułczym gniazdem".

Dusza i rozrywka

Czeski artysta dobrze czuł się w Ameryce. Może i dlatego, że szybko zrozumiał, że musi się liczyć z publicznością. Gdy przed laty spytałam go, jak widzi różnice między kinem amerykańskim a europejskim, odpowiedział:

– Generalizacje są zawsze niebezpieczne, ale można powiedzieć tak: twórcy amerykańscy najpierw myślą o aspekcie rozrywkowym filmu, a dopiero później próbują zgłębiać tajniki duszy człowieka, jeśli w ogóle. A twórcy europejscy najpierw zgłębiają tajniki duszy człowieka, a dopiero potem myślą o aspekcie rozrywkowym filmu, jeśli w ogóle.

Ale też zaraz dodał:

– Wszyscy mówią „Hollywood". A Hollywood tak naprawdę nie istnieje. Są tysiące Hollywoodów. Różnych. Ja miałem szczęście, bo udało mi się trafić na swoje Hollywoody, na swoich producentów, którzy dają mi robić to, co chcę.

W 1999 r. Forman ożenił się po raz trzeci, z młodszą od niego o 34 lata Czeszką Martiną Zborilovą, z którą miał kolejną parę bliźniaków – Andy'ego i Jamesa. W ostatnich latach już nie pracował, choć wciąż o kinie myślał. Pamiętam, że dziewięć lat temu, zapytany w Karlowych Warach o marzenia, odpowiedział:

– Od dawna próbuję uzbierać pieniądze na film o konferencji monachijskiej z 1938 r., która rozpoczęła rozbiór Czechosłowacji. I jeszcze jedno: chciałbym przejechać się tramwajem.

Tramwajem w Pradze się przejechał. Filmu nie udało mu się zrealizować. Ale i tak miał rację, gdy mówił, że jest szczęściarzem. Bo ilu ludzi może – jak on – pod koniec życia wyznać: „Spełniły się wszystkie moje sny"?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Umarł w Warren, w Connecticut, w Stanach Zjednoczonych, gdzie mieszkał i pracował od 1968 r. Ale przecież zawsze powtarzał, że to Europa Środkowa ukształtowała jego wrażliwość.

– Nie można wyrzec się korzeni i wykreślić z pamięci połowy swojego życia – powiedział mi kiedyś w wywiadzie. – Zresztą po co? One są bogactwem człowieka. Czas przeżyty w Czechosłowacji we mnie tkwi. Sam chwilami się tego wypieram, ale przecież w gruncie rzeczy wiem, że jestem jego tworem.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów