Dlatego staram się, żeby nie było mi obojętne to, że nie da się wybrać prezydenta bez kampanii, bez przyglądania się kandydatom w ostrej walce. Nie da się zaakceptować tego, że będąc w stanie wyjątkowym, nie można wprowadzić praw, jakie się takiemu stanowi należą. Nie da się pogodzić z tym, że wobec rosnącej liczby zachorowań rząd decyduje się na wzmożony ruch, jaki niosą za sobą nawet korespondencyjne wybory. Już sama konstytucja zapewnia tajność głosowania, a wybory korespondencyjne siłą rzeczy tajne nie są. To wszystko dociera do nas, zamkniętych w czterech ścianach, i ogranicza trochę świadomość tego, co naprawdę za oknem.
Należę do osób, które mieszkają same i dla których izolacja oznacza prawdziwą samotność. Jak to wytrzymujesz? Pytają mnie znajomi w rozmowach telefonicznych, choć częściej internetowych, bo telefony ograniczamy raczej. Nie wiadomo, czy będzie nas stać na rachunki, więc korzystamy chętnie z tego, co mniej kosztuje.
Jak nazwać tę rzeczywistość, która dotyczy osób niezakażonych, a jednak odizolowanych w samotności? Jest takie słowo, którego nie używa się w mianowniku. Jest to określenie, które ma sens, jeśli robimy coś, co można zostawić, a i tak będzie w toku, kiedy możemy robić coś innego. Robimy to w „międzyczasie". Można gotować rosół, a w międzyczasie czytać książkę. Tak się mówi po prostu.
A w mianowniku? Co to jest właściwie międzyczas? Nie trzeba tego wiedzieć, bo czas płynie nieprzerwanie, więc nic nie może być pomiędzy czasem. A jednak nie znajduję lepszego określenia dla tego, w czym trwamy teraz, nie znając końca. Na ulicach czas jest widoczny. Auta jadą, ludzie idą w określonym tempie, ktoś kogoś minął i należy do przeszłości, ktoś się zaraz pojawi, ale póki go nie ma, jest przyszłością. Kiedy jesteśmy na zewnątrz, nawet drzewa świadczą o czasie, o porze roku. W domu rusza się tylko zegar. Nic nie ulega przemianie, przynajmniej w sposób widoczny dla oka.