Tim Marshall: Zachód może stracić pewność siebie

Wielu zdążyło już zapomnieć, że wirus wyszedł z Chin i że tamtejszy rząd ukrywał epidemię i uciszał lekarzy. Pekin ma dziś szerokie pole do działania i bez większych trudności może prezentować się jako światowy lider, wspomagając inne kraje, bo Stany Zjednoczone tego nie robią - mówi Tim Marshall, brytyjski publicysta, ekspert ds. międzynarodowych.

Publikacja: 03.04.2020 10:00

Tim Marshall: Zachód może stracić pewność siebie

Foto: Wikipedia, Ollie Dewis

Plus Minus: Co mapa mówi nam o pandemii?

Na pierwszy rzut oka, że wirus nie respektuje granic – podobnie jak na przykład pogoda. Jeśli na mapie fizycznej rozrysujemy sobie przypadki zakażenia koronawirusem, w żaden sposób nie rozpoznamy na niej granic państwowych. Jednak paradoksalnie, jeśli państwa narodowe te granice zamykają, to przynosi efekt. I to dużo mówi o globalizacji. Bo wirus to tak naprawdę kontakty międzyludzkie. Szybkość jego rozprzestrzeniania się oddaje zażyłość międzynarodowych kontaktów. Ale jeśli wiemy, że wirus przenoszą ludzie, to powstrzymując ruch ludzi – powstrzymujemy wirusa. Czyli nawet w erze globalizacji wciąż jesteśmy w stanie wyznaczyć na mapie symboliczne linie, które oddzielą nas od innych ludzi. Zachować granice. O ile więc wirus tych granic nie dostrzega, o tyle przywódcy państw są w stanie je wykorzystać, by powstrzymać jego rozprzestrzenianie się.

Ale co tak naprawdę pokazuje nam ten kryzys: czy potrzebujemy silniejszych ponadpaństwowych instytucji, czy to jednak władza państw narodowych jest kluczowa dla naszego bezpieczeństwa?

Unia Europejska może odegrać ważną rolę, na przykład zalecić państwom, by jedną granicę zamknąć, a drugą pozostawić otwartą. Ale nie sądzę, by w przypadku tak poważnych kryzysów państwa narodowe czekały na takie rady. Polska nie będzie przecież czekała, aż Bruksela powie jej, co ma robić. O tym najszybciej zadecyduje rząd w Warszawie. Unia oczywiście może pomagać walczyć z wirusem i ma tu pewne kompetencje, ale dużo większe mają państwa.

Co więc pandemia mówi nam o roli Unii Europejskiej?

Unia może organizować wielkie przetargi na sprzęt, testy, leki – potem może to wszystko rozdzielać między najbardziej potrzebującymi krajami. Co więcej, może nawet dystrybuować pomoc lekarską czy nawet samych pacjentów pomiędzy poszczególne państwa w rejonach przygranicznych. I to się dzieje na przykład na pograniczu niemiecko-francuskim. I to bardzo pozytywna rola, ale kryzys mocno uwidocznił nam, że koniec końców to państwa podejmują najważniejsze decyzje.

A jak ocenia pan współpracę międzynarodową w walce z koronawirusem?

To oczywiście truizm, że w przypadku takich globalnych problemów, jak pandemie, zmiany klimatyczne czy międzynarodowy terroryzm, współpraca międzynarodowa jest konieczna. I ona się sprawdza. Ale w przypadku ochrony własnych obywateli i ich podstawowych interesów – to państwa narodowe biorą na siebie odpowiedzialność. Podam prosty przykład. Każdy z krajów Unii Europejskiej mógł przecież zwrócić się do Brukseli, by ta zaczęła negocjować z Chinami pomoc, którą Pekin teraz gotów jest oferować światu. Ale żaden tego nie zrobił. Wolały same zwrócić się do chińskiego rządu i bezpośrednio z nim negocjować dostawy dodatkowych masek czy kombinezonów ochronnych dla lekarzy. Nikt nie czekał na pomoc Brukseli. Więcej – poszczególne państwa konkurowały o większą pomoc – Niemcy z Francuzami, Francuzi z Włochami itd., dzwoniąc do Pekinu i przekonując, że to im warto najbardziej pomóc. Nic tu nie było załatwiane na unijnym poziomie.

Jak groźny jest tzw. lockdown, blokada, globalnej gospodarki? Może on jakoś wpłynąć na relacje międzynarodowe?

Bez wątpienia czeka nas światowa recesja. Możemy się pocieszyć, że najpierw, jak tylko opanujemy pandemię i wirus przestanie się rozprzestrzeniać w zawrotnym tempie, nastąpi mocne odbicie – gdy tylko gospodarka znowu ruszy, zacznie nadrabiać stracony czas, a popyt będzie olbrzymi. Ale to, niestety, nie wystarczy, by zrównoważyć wcześniejsze załamanie. A ono na pewno odbije się na międzynarodowych relacjach, sile i interesach poszczególnych państw.

A konkretnie, kto najmocniej ucierpi na tym kryzysie?

W poważnych kłopotach będą, a raczej już są – Chiny, będące światowym zapleczem fabrycznym. Produkcja w Chinach przez epidemię została bardzo mocno ograniczona. Jasne, fabryki już ruszyły i zaraz tamtejsza gospodarka zacznie to sobie odbijać, ale skoro czeka nas światowa recesja, to cały świat będzie kupował mniej, czyli znowu najmocniej odczują to Chiny, które produkują najwięcej. Ale ucierpią też państwa stojące na surowcach energetycznych, bo recesja oznacza mniejsze zapotrzebowanie na energię, a więc na ropę czy gaz.

Czyli ucierpią na pewno kraje arabskie, a czy też Stany Zjednoczone wydobywające coraz więcej surowców?

Stany Zjednoczone nie są tak mocno zależne od cen surowców na światowych rynkach, bo wydobywają głównie na potrzeby własnej gospodarki. Zdecydowanie to najbardziej samowystarczalne państwo na świecie. Ale oczywiście ono też odczuje recesję, bo ma olbrzymią gospodarkę produkującą mnóstwo innych rzeczy, która jest zależna od rynków zbytu. Mówiąc o potęgach energetycznych, miałem na myśli przede wszystkim Rosję, Iran czy Wenezuelę, oraz oczywiście Saudów.

Ale czy recesja nie oznacza końca i tak mocno już nadwyrężonego globalnego przywództwa USA?

Tu dotykamy bardzo ważnej kwestii, bo rzeczywiście może tak być, ale dziś trudno wyrokować. W przypadku rzeczywistego braku tego przywództwa za kadencji prezydenta Donalda Trumpa Chiny bardzo sprytnie próbują wypełniać tę lukę. I dzięki różnym narzędziom tzw. miękkiej siły robią to naprawdę skutecznie – wielu zdążyło już nawet zapomnieć, że wirus wyszedł z Chin i że tamtejszy rząd ukrywał epidemię przez kilka tygodni oraz uciszał lekarzy, którzy próbowali alarmować świat. Ale skoro USA Trumpa nie palą się do globalnego przywództwa, Pekin ma dziś szerokie pole do działania i bez większych trudności może prezentować się jako światowy lider, na przykład wspomagając inne kraje tak potrzebną w czasach epidemicznego kryzysu pomocą medyczną. Stany Zjednoczone tego nie robią.

I już nigdy nie będą miały tej miękkiej siły, którą dziś prezentują Chińczycy?

Donald Trump nie będzie prezydentem wiecznie i możliwe jest, że za nowego przywództwa USA odzyskają dawne narzędzia wpływu. Ale pytanie, co nas teraz czeka w relacjach amerykańsko-chińskich, bo najbliższe dwa, trzy lata będą mocno niespokojne. Mieliśmy już w praktyce wojnę handlową między tymi mocarstwami, a teraz, biorąc pod uwagę czekającą nas recesję, wielkie moce wytwórcze obu gospodarek i wielką konkurencję między nimi w wielu obszarach, może czekać nas znaczne zaostrzenie sporów. Wówczas może być trudno o choćby podstawową współpracę między tymi mocarstwami.

Pekin próbuje dziś przekonywać świat, że ich autorytarny system świetnie sprawdził się w kryzysie.

To bardzo ciekawa kwestia. Przez lata wierzyliśmy, że demokratyczne społeczeństwo to najlepsze podglebie dla wzrostu gospodarczego. Zachodnia ideologia mówiła, że tylko demokratyczny kapitalizm tworzy nowoczesne społeczeństwo i daje wysoki komfort życia. Po raz pierwszy w swojej 200-letniej historii liberalny kapitalizm musi się zmierzyć z systemem autorytarnym, który – jak się wydaje – również jest skuteczny. Komunistyczna Partia Chin stworzyła autorytarny system kapitalistyczny, który z sukcesem wydźwignął 400 mln ludzi z biedy i zapewnił im komfort życia porównywalny z tym, który oferują uprzemysłowione gospodarki Zachodu. To cios w naszą zachodnią ideologię, bo chiński sukces podważa tezę, że tylko liberalna wolność i równość zapewniają prawdziwy dostatek. Teraz reszta świata ma wybór – nie ma jednej ścieżki, która prowadzić ma do dobrobytu.

Ale tak naprawdę to za wcześnie, by twierdzić, że chińskie autorytarne metody walki z epidemią rzeczywiście okazały się skuteczne. Na pewno były bardzo radykalne, ale poczekajmy z oceną na spodziewaną drugą falę zakażeń. Jednak, jeśli się okaże, że ten autorytarny system nie tylko jest odpowiedzialny za powstanie pandemii, ale jako jedyny potrafi ją skutecznie zahamować, to wtedy nasza zachodnia pewność siebie rzeczywiście zostanie podkopana.

Chińska skuteczność opiera się w dużej mierze na cyfrowej inwigilacji obywateli.

Ale nie sądzę, że w dzisiejszym świecie to coś typowego dla rządów autorytarnych. Proszę zobaczyć, że Tajwan czy Korea Południowa, państwa bardzo liberalne, także udanie wykorzystują najnowsze technologie do walki z koronawirusem. Nawet u nas w Wielkiej Brytanii, gdy premier Boris Johnson ogłosił częściowy lockdown, rząd wysłał wiadomość esemes z tą informacją do każdego obywatela. A to oznacza, że wszystkie prywatne – inaczej niż w Chinach – firmy telekomunikacyjne dzielą się swoimi bazami abonentów z państwowymi służbami. To, co nazwał pan cyfrową inwigilacją, nie zależy więc dziś od formy rządów. Dużo ważniejsza jest tu technologia niż autorytaryzm.

Jeśli jesteśmy już przy Wielkiej Brytanii, to co właściwie dzieje się na Wyspach? Brytyjski rząd ma swój własny pomysł na walkę z epidemią, czy może już się z niego kompletnie wycofał? Bo wygląda to tak, jakby na początku chciał iść podobną drogą jak Szwecja, czyli nie zamykać kraju i pozwolić w miarę normalnie działać gospodarce, a nagle spanikował i całkowicie zmienił plan.

Może tak to rzeczywiście wyglądać, bo wiele rzeczy stało się nagle, ale jeśli spojrzymy na wstępny plan, to rząd Borisa Johnsona od początku zakładał konieczność wprowadzenia w końcu częściowego lockdownu. Rzeczywiście, można było się spodziewać, że zostanie on wprowadzony nieco później, ale nie mówiłbym tu o żadnej panice czy tym bardziej zmianie generalnego planu. Brytyjski pomysł nigdy nie był rozbieżny z tym, jaki mają państwa Unii. Po prostu opiera się on na naukowym modelowaniu przebiegu epidemii, ale w gruncie rzeczy chodzi o to samo – ograniczenie rozprzestrzeniania się wirusa.

Podobno brytyjski rząd odrzucił pomoc oferowaną przez Brukselę.

W naszych mediach rzeczywiście pojawiła się taka informacja – i wybuchła po niej prawdziwa burza. Bruksela miała nam zaproponować udział w unijnym przetargu na respiratory, a rząd Johnsona miał podziękować, twierdząc, że poradzimy sobie sami. Jedni komentowali to, że to przejaw niezdrowego nacjonalizmu, inni, że nie moglibyśmy wziąć udziału w tym przetargu, bo nie jesteśmy już w Unii... Oczywiście, że moglibyśmy – nie w tym rzecz. Moim zdaniem to pokazuje, że nasz rząd jest pewny siebie, dobrze przygotowany na kryzys. Uznał, że nasza baza produkcyjna wystarczy, by zapewnić szpitalom potrzebne respiratory, więc będą produkować je teraz brytyjskie firmy. Premier chce udowodnić, że możemy sobie radzić poza Unią.

To będzie więc bardzo ważny test.

Nie chcę zabrzmieć szowinistycznie, ale chciałbym, żeby nasza gospodarka rzeczywiście potrafiła stawiać czoła takim wyzwaniom. Wielu Brytyjczykom to naprawdę się podoba, że rząd korzysta z naukowego modelowania, że pokazuje pewność siebie, że chce poradzić sobie własnymi siłami. Tu oczywiście jest wiele znaków zapytania, ale jeśli Wielka Brytania poradzi sobie z epidemią nie gorzej niż nasi przyjaciele z Unii, a szczególnie państwa o podobnej wielkości, jak Francja, Włochy czy nawet Niemcy, to Brytyjczycy odbiorą to bardzo pozytywnie. I oczywiście wpłynie to na ocenę decyzji o brexicie.

Ale ten kryzys to test nie tylko dla Wielkiej Brytanii.

Tak, to test dla każdego państwa, więcej – dla każdego z nas, jak potrafimy podołać wyzwaniom w kryzysie. Ale oczywiście za 12–18 miesięcy to rządzący będą rozliczani. W każdym kraju analizowana będzie każda decyzja z krytycznych dni. Po czasie to będzie łatwo ocenić: czy władze podjęły odpowiednie kroki, dlaczego w tym czasie postawiły na taką decyzję, a później inną, a rezultaty tych posunięć będą porównywane z innymi krajami. Pamiętajmy tylko, że nie wszystko da się ze sobą łatwo zestawić, bo dla przykładu Włochy mają dużo starszą populację niż Wielka Brytania i zapewne też niż Polska, do tego mają bardzo wielu palaczy, a to ma przecież duży wpływ na wyższą śmiertelność w przypadku koronawirusa.

Kolejna wielka debata, jaka nas wszystkich czeka, będzie dotyczyła finansowania służby zdrowia. Jestem przekonany, że w Wielkiej Brytanii każdy rząd przez najbliższe co najmniej dziesięć lat będzie bardzo mocno dbał o tę kwestię – to teraz będzie najważniejszym tematem politycznym. U nas ta debata i tak się toczy od dawna, ale jeśli w innych krajach jeszcze się nie toczy, to na pewno zacznie. Po tej pandemii nikt nie będzie mógł sobie pozwolić na zaniechania w służbie zdrowia.

Czy to będzie największy kryzys od II wojny światowej?

Na pewno to byłby największy kryzys, gdybyśmy nie zrobili nic. Brytyjskie modele pokazują, że mogliśmy mieć 500 tys. ofiar. Tymczasem jest szansa, że będzie ich mniej niż zimą 2018 roku, gdy na grypę zmarło 27 tys. osób. Ale jeśli sprawdzą się najczarniejsze przewidywania co do gospodarczej recesji, to tak – będzie to największy kryzys od II wojny światowej. Ale na razie nie wiemy, jak dokładnie zareaguje globalna gospodarka. 

Tim Marshall jest znanym brytyjskim publicystą i reporterem specjalizującym się w sprawach międzynarodowych. Pracował dla Sky News, BBC oraz stacji radiowej LBC/IRN. Autor reportaży z 30 krajów oraz relacji z konfliktów w Chorwacji, Bośni, Macedonii, Kosowie, Afganistanie, Iraku, Libanie, Syrii i Izraelu. Jego artykuły drukowane są na łamach gazet „The Times", „The Guardian" i „The Independent". Jest założycielem i redaktorem portalu TheWhatandTheWhy.com. Nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka po polsku ukazał się w 2017 roku jego bestseller „Więźniowie geografii, czyli wszystko, co chciałbyś wiedzieć o globalnej polityce", a w tym roku jego ilustrowane wydanie dla dzieci pt. „Więźniowie geografii. 12 map, które pomogą Ci zrozumieć świat" (oba w przekładzie Filipa Filipowskiego).

Plus Minus: Co mapa mówi nam o pandemii?

Na pierwszy rzut oka, że wirus nie respektuje granic – podobnie jak na przykład pogoda. Jeśli na mapie fizycznej rozrysujemy sobie przypadki zakażenia koronawirusem, w żaden sposób nie rozpoznamy na niej granic państwowych. Jednak paradoksalnie, jeśli państwa narodowe te granice zamykają, to przynosi efekt. I to dużo mówi o globalizacji. Bo wirus to tak naprawdę kontakty międzyludzkie. Szybkość jego rozprzestrzeniania się oddaje zażyłość międzynarodowych kontaktów. Ale jeśli wiemy, że wirus przenoszą ludzie, to powstrzymując ruch ludzi – powstrzymujemy wirusa. Czyli nawet w erze globalizacji wciąż jesteśmy w stanie wyznaczyć na mapie symboliczne linie, które oddzielą nas od innych ludzi. Zachować granice. O ile więc wirus tych granic nie dostrzega, o tyle przywódcy państw są w stanie je wykorzystać, by powstrzymać jego rozprzestrzenianie się.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów