Już początek nie był taki, jak go sobie zaplanował. Nacisnął klamkę jakoś niepewnie, uchylił drzwi niewystarczająco szeroko – w ogóle sprawiał wrażenie kogoś, kto się zakrada. Pewność siebie, jaką podczas drogi dawała mu złość, gdzieś się ulotniła, zostało tylko rozdrażnienie.
Kobietę, która do niego zadzwoniła, ujrzał siedzącą w kuchni zaraz obok wejścia. Na jego widok zaczęła odruchowo poprawiać fryzurę. Ile mogła mieć lat? O dziesięć, może piętnaście więcej niż on. Na pewno nie przekroczyła jeszcze pięćdziesiątki. W jej zmieszaniu było, wbrew jego najszczerszym chęciom, coś ujmującego. Odruch kobiety niegdyś pięknej, która pozostałą część urody traktowała jak nałożony na nią obowiązek. Na szczęście była na tyle taktowna, że nie płakała. Tego obawiał się najbardziej: próby zadośćuczynienia jego krzywdzie przez własny ból. Podejrzewał, że po to właśnie zadzwoniła. Żeby teraz, kiedy jest już po wszystkim, uregulować chociaż część długu.