W Europie najgłośniejsze z nich to choćby objęcie przed laty wysokiego stanowiska w radzie spółki Nord Stream, kontrolowanej przez Gazprom, przez Gerharda Schroedera. Były kanclerz Niemiec do końca swojej kadencji lobbował za wybudowaniem Gazociągu Północnego, na którą to inwestycję jego rząd udzielił 1 mld euro gwarancji. Były przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso w ubiegłym roku wszedł do rady Goldman Sachs International, zaledwie dwa miesiące po tym, gdy skończył mu się 18-miesięczny zakaz zajmowania stanowisk w korporacjach. Mario Monti, były unijny komisarz ds. rynku wewnętrznego i konkurencji i były premier Włoch, był już oficjalnie doradcą zarówno Goldmana Sachsa, jak i Coca Coli. Jest też członkiem Grupy Bilderberg, uważanej przez fanów teorii spiskowych za instytucję nieoficjalnie rządzącą światem.
Jego następczyni na stanowisku unijnego komisarza Neelie Kroes pracowała m.in. dla banku Merill Lynch, McDonald's czy koncernu telekomunikacyjnego Lucent. W ubiegłym roku Międzynarodowe Konsorcjum Dziennikarzy ujawniło tzw. Panama Papers, z których wynikało, że równocześnie z zasiadaniem w Komisji Europejskiej Kroes była prezesem zarejestrowanej w podatkowym raju na Bahamach spółki Mint Holdings. Unijne prawo zabrania łączenia funkcji komisarza z jakimkolwiek innym stanowiskiem dyrektorskim. Kroes wytłumaczyła się „przeoczeniem".
Coraz trudniej wyobrazić sobie kogoś, kto przez całą karierę jest politykiem. Sprawia to między innymi dyktat pieniądza, przejawiający się w dominacji wielkich firm na rynku pracy. To międzynarodowe koncerny wyciągają z uczelni najtęższe mózgi. Od dawna nie są to już tylko ekonomiści i prawnicy. Skala działania korporacji, koszty, jakie są skłonne ponosić w imię przyszłych zysków, sprawiają, że są w stanie zagwarantować najlepszym wysokie zarobki i ścieżki kariery wiodące do życiowego dobrobytu. Na dłuższą metę państwa nie są w stanie z nimi konkurować.
Koncerny są też w stanie płacić gigantyczne pieniądze za nazwiska, często wyrobione na politycznej niwie. Przyjęło się twierdzenie, że politycy też gdzieś muszą pracować. Coraz trudniej więc ustalić, czyje interesy reprezentują. W najbardziej rozwiniętych gospodarczo krajach świata polityka powoli staje się domeną fanów władzy, sławy, osób, które chcą wykorzystać kilkuletnią obecność w rządzie do znalezienia wysoko płatnej pracy lub wciąż idealistów.
– Istnieje problem niskiego zaufania do polityków, kłopot z selekcją do tego zawodu. Ostateczny produkt tej selekcji nie do końca się nadaje do pełnienia niektórych stanowisk – uważa Maciej Bitner.
Potęga informacji
Monopol na najtęższe umysły przekłada się na dominację w poszczególnych obszarach wiedzy. Nie są to tylko wspomniane finanse i szeroko pojęta ekonomia. – Korporacje dominują ostatnio głównie w obszarze technologii, oddziałując na społeczeństwa. Państwa mają na te obszary niewielki wpływ. Korporacje rozdają karty w takich branżach jak transport, technologie medyczne, informatyka. A to obszary strukturyzujące życie planety w perspektywie następnych dekad – mówi Paul Dembinski.
Największe koncerny świata to firmy technologiczne. Te same, które rzuciły ostatnio wyzwanie polityce Trumpa. A bez wiedzy technicznej nie tylko trudno zrozumieć współczesny świat, ale też coraz trudniej w nim żyć. – Poprzez odchudzanie państwa rządy pozbyły się wiedzy technicznej. Dlatego, gdy chodzi o tematy techniczne, kontakty państw z korporacjami są coraz trudniejsze. Niektóre państwa chcą odwrócić ten trend – uważa Dembinski.
Dotychczas strażnikami bezpieczeństwa obywateli były państwa, mające monopol na aparat przymusu – czy to w postaci policji, czy wojska. To one zbierały o nas informacje niezbędne choćby w relacjach cywilno-prawnych – adres zamieszkania, data urodzenia, stan cywilny i wiele innych. Rewolucja cyfrowa całkowicie zmieniła warunki gry. To koncerny technologiczne gromadzą o nas gigantyczne ilości danych. Wiedzą najwięcej o naszych preferencjach czy zachowaniach. Często wchodzą też w posiadanie danych osobowych. Facebook przez lata wymuszał na właścicielach profili, by w portalu występowali pod swoim nazwiskiem. Ci, którzy robili inaczej, byli wyrzucani z tej społeczności. Równocześnie firma starała się pozyskać dane pozwalające na rozbudowę profilu – od daty urodzenia po numer telefonu.
– Z powodu technologii legislacja próbująca objąć np. prawa obywatelskie jest opóźniona nawet o kilkanaście lat – uważa Mistewicz.
Wydaje się, że przewaga wiedzy, talentów i siły ekonomicznej jest po stronie koncernów. Korporacje wydają się też sprawniejszymi organizacjami niż rządy. – Ich proces decyzyjny jest o wiele szybszy – mówi Eryk Mistewicz. – W porównaniu z państwami narodowymi korporacje są bardziej kreatywne. Szybko wprowadzają swoje decyzje w życie. Mają mniejsze opory, bo działają w warunkach mniejszej kontroli społecznej niż w przypadku państw. Mogą więc sobie pozwolić na znacznie więcej – dodaje.
Wyższa sprawność to też w pewnej mierze zasługa technologii. Koncerny nie tylko zbierają masę informacji, ale też są w stanie je szybko przetwarzać i analizować. Dodając do tego rewolucję komunikacyjną, której jesteśmy świadkami od dwóch dekad, głównie za sprawą internetu, zarządzanie dużymi organizacjami stało się prostsze. Internet umożliwia zdalne zarządzanie, analizowanie danych przyspiesza zaś proces decyzyjny. O ile ma się do tego odpowiednie zasoby. – Dzięki technologiom łatwiej jest też taką dużą firmą zarządzać. To sprawiło, że zaczęło się opłacać integrowanie coraz większych firm – mówi Bitner.
Nie jest tak, że korporacje nie mają swoich słabości. Najważniejszą jest nietrwałość. Egzystencję państw przerywają wojny, życie firm nie nadąża za rynkiem. To drugie zdarza się o wiele częściej. – Kapitalizm bardzo się zmienia. Nie wszystkie firmy są w stanie sprawnie się do tego dostosowywać. Korporacjom też co pewien czas pali się grunt pod nogami. Ich władza jest uzależniona od konsumentów, którzy kupują ich towary – podkreśla Maciej Bitner.
Ponadto korporacje, pomijając patologiczne zmowy cenowe, nie współpracują wcale ze sobą tak chętnie. By tak było, musi je bowiem łączyć wspólny cel biznesowy, a często są po prostu konkurentami. – Rzadko wspólnie działają, bo zwykle mają sprzeczne interesy. Interesy Facebooka i Google'a są zwykle kolizyjne – mówi Bitner.
– Koniec końców, jeśli nawet dochodziło do sporu między mocnym państwem i np. bankami, to i tak biznes musiał ustępować. Negocjował tylko znośne warunki tego kompromisu – podkreśla prof. Orłowski. Choć gdy kryzys finansowy ogarnął świat, to właśnie państwa wzięły na siebie jego koszty, byleby tylko nie doprowadzić do bankructw instytucji finansowych. To w nich w końcu były zgromadzone pieniądze milionów obywateli. A raty kredytów nie rozpłynęłyby się w powietrzu wraz z bankructwem banków.
Do kogo należy przyszłość
Kto w tej trwającej od ponad stulecia próbie sił będzie górą? Ostatnie lata to coraz silniejsze przebudzenie państw narodowych. Kontestacja globalizmu, a więc i globalnego biznesu, z debat i protestów antyglobalistów przeniosła się na poziom rzeczywistej polityki. Pod naciskiem grup obywateli uważających się za wykluczonych z wyścigu o dobrobyt politycy coraz częściej głoszą hasła izolacjonistyczne. Sprzyja temu rosnące rozwarstwienie dochodów – w systemie, w którym łatwiej pomnażać kapitał, niż budować go na dochodach z pracy, najzamożniejsze 10 proc. społeczeństw bogaci się szybciej niż pozostałe 90 proc. A większość rewolucji w historii ludzkości, i to zarówno tych krwawych, jak i bezkrwawych, była spowodowana poczuciem ekonomicznej krzywdy.
Niemal pewny Brexit, czyli wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, możliwość Frexitu, czyli identycznej sytuacji we Francji, ostra krytyka handlu międzynarodowego ze strony jego największego gracza i beneficjenta, czyli Stanów Zjednoczonych, to efekty przebudzenia narodowych interesów. Stoją one w sprzeczności z interesami koncernów międzynarodowych. Sprzęgły się one jednak z interesami państw. Mniej międzynarodowej współpracy handlowej oznacza nie tylko niższe zyski koncernów, ale też pogorszenie się sytuacji budżetowej wielu państw. One również są beneficjentami tego handlu.
Korporacje i rządy nigdy nie były na tak kolizyjnym kursie jak obecnie. Czy wyłoni się z tego jakiś nowy ład? – Relacje z państwami będą dla koncernów coraz ważniejsze. One sobie z tego zdają sprawę – mówi Paul Dembinski. – Za cenę utrzymania korporacji, czyli uniknięcia ich dekonstrukcji, niektóre z nich będą skłonne zapłacić cenę, jaką byłaby nowa forma prawna ich działania – dodaje.
Jego zdaniem obecny status prawny koncernów nie odzwierciedla ani potrzeb społecznych, ani ich globalnego statusu. – Jedyną słuszną drogą wydaje się stworzenie statusu spółki uwzględniającego odpowiedzialność społeczną firm, jak i odpowiedzialność za wynalazki, które wprowadzają, ich efekty społeczne, a nawet politykę cenową. Z powodu swojej pozycji rynkowej, w wielu przypadkach oferują przecież dobra, które można nazwać dobrami publicznymi – postuluje Dembinski. Alternatywą pozostaje jego zdaniem erozja korporacji.
– Obecnie obowiązujący paradygmat prowadzenia biznesu już się kończy. Presja fiskalna na te przedsiębiorstwa ze strony państw jest obecnie duża. Bruksela od tego roku wymaga, by wielkie korporacje, mające swoje siedziby w Europie, ujawniały dokładnie strukturę ich biznesu. Do tej pory wiedzieliśmy o tych koncernach tyle, ile zdradzały nam w raportach finansowych – dodaje.
Ale korporacje wcale nie stoją w tym starciu na przegranej pozycji. – Po ich stronie jest więcej pieniędzy, determinacji i inteligencji. To koncerny wiedzą, jak będzie wyglądał świat za 30 lat, natomiast rządy w ogóle o tym nie myślą – uważa Mistewicz.
Magazyn Plus Minus
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95