Kąkolewski, jadąc odważnie na wyprawę do RFN w 1973 r., wiedział, co chce osiągnąć: pokazać butę, poczucie bezkarności, brak wyrzutów sumienia, mechanizmy samousprawiedliwienia stosowane przez byłych wysokich urzędników państwa hitlerowskiego i oficerów SS. To się udało dość łatwo, ponieważ naziści nie maskowali się ani trochę. Nikt nie odmawiał rozmowy, co najwyżej ograniczano Kąkolewskiemu czas i piętrzono trudności organizacyjne. Przy okazji niejako wyszło na jaw, że państwo niemieckie rozpostarło nad zbrodniarzami parasol ochronny. Skoro ich broniło, uprawniony jest następny wniosek: denazyfikacja w Niemczech miała charakter ograniczony. Wojnę uznano za zło nie dlatego, że przysporzyła ludziom cierpień, ale dlatego, że Niemcy ją przegrali.
Do swojej książki reporter wybrał takich nazistów, którzy solidnie zasłużyli się w dziele zbrodni niemieckich. Byli wprawdzie sądzeni, ale uniewinniono ich lub skazano na krótkie wyroki. I oto pełni chwały biorą udział w życiu społecznym zachodnich Niemiec, piastują stanowiska, wykładają na uczelniach, zażywają dobrostanu finansowego, cieszą się życiem rodzinnym, jakby żadnej wojny nie było ani ich w niej udziału. Tytuł książki to obowiązkowe pytanie, zadawane każdemu z przepytywanych, jak dawno niewidzianemu znajomemu: co u pana słychać, jak się panu wiedzie, jak pan żyje z takim bagażem na karku?
Obecne wydanie po raz pierwszy wyposażono w posłowie Joanny Kąkolewskiej, wdowy po pisarzu, która ujawnia okoliczności powstawania książki. Kąkolewski nie używał magnetofonu, rozmawiał przez tłumaczy, chociaż znał niemiecki. Władze polskie nie miały chyba zdania, jak się na jego akcję zapatrywać – po zgłoszeniu tematu najpierw zwolniono go z „Kultury", potem przyjęto do „Literatury". Zbrodniarze niemieccy oficjalnie byli u nas potępieni, ale strumień pożyczek z Zachodu, w tym z RFN, nakazywał tonować krytykę. Nie bardzo rozumiano, po co Kąkolewski jedzie do Niemców – może chce jednać się z nimi? W rezultacie książka wyszła w nakładach limitowanych – sprzedałoby się i dziesięć razy tyle.
Po latach człowiek mało pamięta z pierwotnej lektury; dlatego rewelacją były dla mnie wynurzenia autorów Generalplanu Ost, który powstawał w kilku wersjach. W żadnej nie było miejsca na Polskę i Polaków; mieliśmy zostać zamienieni w niewolników i wymordowani. Czyta się to dzisiaj jak fantastykę społeczną, zresztą dzieje III Rzeszy w całości charakteryzuje taki odcień. Niesamowity jest opis poszukiwań w Ameryce Hubertusa Strugholda, speca od medycyny kosmicznej, który swą wiedzę zdobył w Dachau. Jego eksperymenty z udziałem więźniów miały charakter niszczący. Człowiek ten, skromniejsze wydanie von Brauna, w rozmowie wszystkiemu zaprzecza, tu go nie było, tamtego nigdy nie widział, błaznuje i próbuje dowcipkować.