Nie po to tyle pracy, żeby pisać świerszczyki

Michalina Wisłocka. „Uczyła ludzi szczęśliwej miłości" – głosi napis na tablicy pamiątkowej poświęconej autorce bestsellerowej „Sztuki kochania". Zanim jednak seksuolożka napisała poradnik, z którego Polacy uczyli się kochać, sama długo szukała szczęścia w związku.

Aktualizacja: 09.05.2020 07:00 Publikacja: 08.05.2020 10:00

Nie po to tyle pracy, żeby pisać świerszczyki

Foto: PAP, Grzegorz Roginski

Jej małżeństwo ze Stanisławem nie należało do szczęśliwych. Był od niej o pięć lat starszy. Pobrali się w 1939 r., a Wisłocka jako świeżo upieczona żona nie radziła sobie najlepiej – nigdy nie nauczyła się gotować i sprzątać. Po latach przyznawała też, że nie czerpała przyjemności z seksu z mężem, który był wiecznie niezaspokojony i skupiony wyłącznie na sobie. Na dodatek nie była żurnalową pięknością. Jako dziecko musiała nosić okulary korygujące zeza, była też chorowita.

Chciała, żeby związek ze Stanisławem przypominał małżeństwo Piotra i Marii Curie. On miał być wielkim naukowcem, ona – pomagać mu w odkryciach. Plany te pokrzyżowała wojna, która nie tylko przerwała naukę Michaliny, ale także splotła los młodych małżonków z przyjaciółką z dzieciństwa, Wandą.

Ta trzecia

Były jak siostry, choć znacznie się od siebie różniły. Michalina uchodziła za tę inteligentną, ale jednocześnie brzydszą i nienadającą się do roli kury domowej. Wanda z kolei była piękna i lubiła zajmować się domem. To dopełnianie się sprawiło, że Wisłoccy zaproponowali przyjaciółce nietypowy układ, w którym Michalina miała pełnić rolę żony i naukowej muzy Stanisława, a Wanda miała zostać tylko jego kochanką. Żyli w trójkącie przez całą wojnę, a tuż po jej zakończeniu Wisłocka dostała się na wymarzone studia medyczne.

W końcu pojawił się także temat dzieci. Michalina ich nie chciała – miała przecież studiować i poświęcić się nauce. Sytuacja zmieniła się jednak, gdy jeden z lekarzy zarzucił Stanisławowi niepłodność. Egocentryczny mąż i kochanek szybko odsunął od siebie wszelkie podejrzenia, bo w przeciągu roku na świecie pojawił się najpierw Krzyś – syn Wandy, a później Krysia – córka Michaliny. Unikając skandalu, dzieci wpisano w dokumentach jako bliźnięta urodzone przez Wisłocką.

Mieszkali razem jeszcze przez kilka lat. Ale życie w nie swoim domu, z nie swoim mężem i „nieswoim" dzieckiem przestało w końcu odpowiadać Wandzie. Żeby ją zatrzymać, Stanisław obiecał, że porzuci żonę, że będą normalną rodziną. Michalina była zszokowana, gdy dowiedziała się o wszystkim. Do tego wśród rzeczy męża znalazła kilkadziesiąt zdjęć nagich kobiet. Po awanturze Stanisław odszedł, rzucając na odchodne dzieciom, że nie mają już ojca. Wanda też nie wytrzymała – zabrała Krzysia i wyjechała do Łodzi. Wisłocka została sama z Krysią w Warszawie.

Ślepy o kolorach nie napisze

Była wtedy po trzydziestce. W trakcie rozwodu była zmuszona porzucić także swoje badania naukowe. Jej życie było w rozsypce. W 1955 r. w trakcie wakacji podjęła pracę w małej miejscowości letniskowej w Lubuskiem. W otoczeniu malowniczego jeziora i lasów miała odnaleźć spokój, ale okazało się, że tak naprawdę zyskała go dopiero w ramionach Jurka. Był niezbyt przystojnym, ale za to czarującym eksmarynarzem. Odbył wiele podróży do europejskich i azjatyckich portów.

On jako pierwszy rozpalił w Wisłockiej namiętność. To właśnie w tym romansie można doszukiwać się początków „Sztuki kochania" oraz polskiej rewolucji seksualnej, która miała przyjść 20 lat później. „Ślepy o kolorach nie napisze" – mawiała o swojej książce Wisłocka.

Po raz pierwszy była szczęśliwa i spełniona w związku, który jednak nie miał przed sobą przyszłości. Jurek był żonaty, miał też syna. Później w życiu Michaliny Wisłockiej pojawiali się też inni mężczyźni, ale z żadnym nie zbudowała już trwałej relacji. Poświęciła się pracy, a dzięki praktyce lekarskiej połączonej z własnymi doświadczeniami zaczęła pisanie „Sztuki kochania".

Książka była gotowa już na początku lat 70. Problemem okazało się jednak uzyskanie zgody na jej druk, bo władze komunistyczne długo nie pozwalały na tak śmiałe przedstawianie wiedzy na temat seksu. Do tego także recenzenci nie ocenili jej dobrze – książka otrzymała dwie pozytywne i aż dziewięć negatywnych opinii. Cenzura odrzuciła także rysunki przedstawiające pozycje seksualne. „Wszechmocni uznali, że po co komu taka książka i że dosyć jest na rynku świerszczyków (...) Chciałabym spotkać się z Edwardem Gierkiem i wyłożyć mu, że nie po to się pracuje społecznie przez 20 lat, mając tysiące wykładów i spotkań z ludźmi i młodzieżą, żeby potem pisać świerszczyki" – napisała Wisłocka w swoim pamiętniku.

Dlatego rozdziały książki zaczęły pojawiać się najpierw w tygodniku „Razem", w którym pracował też Jacek Marczyński – dziennikarz muzyczny od lat piszący dla „Rzeczpospolitej". – Przychodziła do redakcji raz, czasami dwa razy w miesiącu na pogawędki. W rzeczywistości te rozmowy z nią trwały nieraz po dwie godziny, co oczywiście zaburzało naszą pracę. Lubiła dużo mówić, była bardzo barwną postacią. Zawsze miała na głowie tę charakterystyczną kolorową chustę, do której nosiła kwieciste spódnice. Żądała od nas coca-coli z dużą ilością cukru – wspomina dziennikarz.

Kolumna, w której Wisłocka odpowiadała na listy młodych czytelników, cieszyła się ogromną popularnością. Masturbacja, odbycie pierwszego stosunku, antykoncepcja – to były tematy, o których wtedy młodzi ludzie nie mogli przeczytać nigdzie indziej. – To były czasy siermiężnej komunikacji, a my dostawaliśmy nawet 100 listów tygodniowo. Wisłocka odpowiadała na nie w sposób bardzo bezpośredni, zwracając się niemal wprost do autorów listów. Jednocześnie starała się, żeby temat trafił też do ogółu nastolatków. Bardzo umiejętnie potrafiła to łączyć – mówi Jacek Marczyński.

Polska rewolucja seksualna

Po latach walki o „Sztukę kochania" Wisłocka w końcu dopięła swego – ponoć także z pomocą żon prominentnych członków PZPR, które były jej pacjentkami. Książka wyszła w 1976 r. i sprzedała się w 7 mln egzemplarzy, nie licząc druków pirackich, które można było kupić np. na warszawskim Bazarze Różyckiego.

– Później wydała też „Sztukę kochania: w dwadzieścia lat później", a trzecią z serii była „Sztuka kochania: witamina M", w której pisała o miłości i macierzyństwie. Michalina przeszła już wtedy na wcześniejszą emeryturę i cały ten czas poświęciła przede wszystkim pisaniu. Była u szczytu popularności – wspomina prof. Zbigniew Izdebski, seksuolog i przyjaciel Wisłockiej, który poznał ją jako młody doktorant.

Oprócz kolejnych książek pisała też felietony do prasy, występowała w programach telewizyjnych i radiowych. Za pieniądze z książki kupiła działkę pod Warszawą z lasem brzozowym, futro z lisich ogonków i wycieczkę zagraniczną z wnukiem. Wciąż miała też swoje aspiracje naukowe, jednak nigdy nie było jej dane ukończyć habilitacji. – Miała wrażenie, że dzięki temu będzie osobą bardziej znaczącą w środowisku medycznym. Prof. Andrzej Jaczewski powtarzał jej jednak, że habilitowanych jest w medycynie na pęczki, a Michalina Wisłocka jest jedyna w swoim rodzaju. Zachęcał ją, żeby zajmowała się popularyzacją wiedzy o zdrowiu seksualnym i ginekologii. I w końcu odpuściła – mówi prof. Izdebski

– Ona, na tle różnych seksuologów, naprawdę umiała pomóc przede wszystkim młodym ludziom, w żaden sposób nie trywializując ani nie wulgaryzując tematu seksu. Chociaż udzielała im bardzo konkretnych wskazówek dotyczących form współżycia seksualnego, to jednak zawsze było to podbudowane pewną formą uczuciowości, troski o partnera – tych wszystkich wartości życia, o których człowiek nie powinien zapomnieć – dodaje Marczyński.

Wisłocka zmarła w 2005 r. Po 40 latach od pierwszego wydania „Sztuka kochania" doczekała się ponownego wydania. Rok później ukazał się także film biograficzny „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej" w reżyserii Marii Sadowskiej. A Polacy na nowo zaczęli uczyć się o miłości i seksie od Wisłockiej. 

Jej małżeństwo ze Stanisławem nie należało do szczęśliwych. Był od niej o pięć lat starszy. Pobrali się w 1939 r., a Wisłocka jako świeżo upieczona żona nie radziła sobie najlepiej – nigdy nie nauczyła się gotować i sprzątać. Po latach przyznawała też, że nie czerpała przyjemności z seksu z mężem, który był wiecznie niezaspokojony i skupiony wyłącznie na sobie. Na dodatek nie była żurnalową pięknością. Jako dziecko musiała nosić okulary korygujące zeza, była też chorowita.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami