Do pewnego momentu niczym nie różnią się od nas, którzy na początku listopada idziemy odwiedzić naszych zmarłych na cmentarzu. Tak samo niosą w rękach znicze i świeczki, zanurzeni w podobnej zadumie wyruszają, żeby wspominać tych, którzy odeszli. Tyle że nie na cmentarz, ale do kliniki krionicznej. Wielkiej zamrażarki, w której przechowywane są ciała tych, którzy postanowili oddać swoją zewnętrzną powłokę na przechowanie, aż medycyna i technologia rozwiną się na tyle, że będą w stanie uleczyć ich choroby, powstrzymać lub cofnąć starość, ewentualnie przenieść informacje zapisane w ich mózgach na jakiś zewnętrzny nośnik (to ostatnie rozwiązanie ma tę niepodważalną zaletę, że jest dużo tańsze – konserwować trzeba wówczas jedynie głowę, a nie całe ciało).