To debiut jak się patrzy. Zresztą nie mogło być inaczej. Skoro tak uznana wytwórnia jak Asfalt Records decyduje się na wydanie zupełnie nieznanego duetu, chłopaki muszą mieć mocne karty w ręku. Skip jak na debiutanta jest bardzo dojrzałym tekściarzem. Pisze o mocno przeciąganym wchodzeniu w dorosłość, co na pewno trafi do wielu milenialsów, czyli trochę starszych słuchaczy rapu, którym w głowach ciągle pulsuje refleksja, by próbować żyć choć trochę na własnych zasadach.




Nie ukrywajmy jednak, że na „Audioportrecie" pierwsze skrzypce gra AWGS – Miętha koi dzięki niemu. Okazuje się, że to groźniejsza używka, niż myślały nasze babcie. Klimat tego albumu potrafi uzależnić – czar beztroski, urok lenistwa. Zwrotka przechodzi w refren, utwór w kolejny utwór. A potem wciska się „repeat" i znowu od „Magii miłosnej" do „Przepraszam". I wybaczamy, bo znowu kolejny raz można puścić od początku.

14 krótkich, bardzo klimatycznych utworów. Największą siłą tego albumu jest to, że właściwie nie ma on wad, niczego, co by przeszkadzało, irytowało. To zmysłowe czarne brzmienia dla rapowych dziadów, którzy oczekują od tej muzyki czegoś więcej niż prostych bitów i opowieści o melanżu. Nic tylko zaparzyć Mięthę, zapętlić „Audioportret" i odpłynąć na kilka godzin.