w Londynie, dopóki nie urządzimy mu locum w Paryżu. Jak się już namordujemy, nalatamy, zaharujemy, wystaramy o możliwość przyjazdu, poślemy dokumenty i pieniądze na podróż, to Gucio łaskawie zjedzie. Otóż uprzedzam Cię zupełnie lojalnie, że czasy przywożenia Guciowi żywności, dzielenia, starania mu się o dodatki na żonę itp., co on zresztą życzliwie przyjmował, nie poczuwając się do najmniejszego rewanżu – minęły. Wiesz dobrze, że osobiście nic nie mam przeciwko Gustawowi i że chciałam, aby towarzysz-literat przyjechał do Paryża i był z nami razem, mimo że niewątpliwie byłby dla nas pozycją raczej obciążającą, ale jeżeli z towarzysza zaczyna wyłazić cynik, nie tylko leń – to już nawet dla mnie jest trochę za dużo. Jestem zupełnie zdegustowana i chcę wierzyć, że współpracę z Gustawem ustaliłeś w formie bardziej luźnej – to znaczy, że będziesz mu płacił za to, co efektywnie zrobi, a nie za to, czego nie robi – jak dotąd. Może Ci się moje rozumowanie wydać nawet dziwne, ale jestem bardzo zdenerwo- wana i zaczynam odczuwać całkowite zmęczenie. Dobił mnie zupełnie Sznarbachowski, który... – na wyrażone przeze mnie zdziwienie odnośnie stanowiska Gustawa, odpowiedział: „Nie rozumiem, czego Pani się dziwi, przecież on musi myśleć o przyszłości, przecież on ma żonę”. Widocznie ja jestem dziwożona albo żmija czy coś w tym rodzaju, jeżeli nie całkiem ordynarny osioł i wół roboczy. Nie gniewaj się, że piszę rzeczy przykre, ale uważam, że jeżeli inaczej postawiłeś kwestię z Gustawem – powinieneś to wyprostować, biorąc pod uwagę o wiele mniejsze możliwości finansowe niż te, na które liczyłeś. Zacznij raz patrzeć prawdzie w oczy, to potem będziesz miał mniej kłopotów. Bardzo bym nie życzyła sobie, gdyby miały się kiedyś powtarzać takie historie... Nazajutrz dodała, że co prawda list pisała w złości, ale żałuje tylko jego formy, treść w całości podtrzymuje. Mówi Elżbieta Sawicka, autorka rozmów z Herlingiem-Grudziń- skim Widok z wieży oraz poruszającego wywiadu z Zofią Hertz:
– Była w ich stosunku osobista antypatia. Gdy Herling-Grudziński przyjeżdżał do Maisons-Laffitte i siedział tam miesiąc czy dwa, musieli sobie zapewne z panią Zofią schodzić z drogi. Musieli też nauczyć się pracować ze sobą. Z tego listu wynika, że pani Zofia postawiła sprawę jasno: albo on, albo ja. Była do Giedroycia i do swojej pracy dziko przywiązana, żądała od innych poświęceń. I chciała swoją pozycję ustalić. W tym liście słychać wielką gorycz: to ja mam być wołem roboczym i o niczym nie mogę decydować? Ona jest w tym momencie zbuntowanym sekretarzem redakcji, który nie chce mieć dwóch szefów... Natomiast dziwią mnie supozycje, że Herling-Grudziński jest rozpaskudzony, że dostawał za wiele. On zawsze żył ascetycznie, a w Londynie przeżył chwile dramatycznej biedy. Pod koniec listopada 1947 roku Giedroyc zwraca się do ministra informacji Adama Pragiera z prośbą o subwencję dla Herlinga-Grudzińskiego: „Sprawa Grudzińskiego jest dla mnie bardzo przykra, gdyż zależy mi na nim jako na współpracowniku, ale przede wszystkim uważam go za niewątpliwie największy i najbardziej obiecujący talent młodego pokolenia emigracyjnego, a jest ich bardzo niewiele. Obawiam się, że od stycznia (zabezpieczyłem go do grudnia włącznie) Grudziński znajdzie się w bardzo trudnej sytuacji materialnej i albo będzie musiał oddać się jakiejś pracy fizycznej, albo zarżnie swój talent sieczką dziennikarską”. W Autobiografii na cztery ręce wspominał: „Gustaw uważał, że wy- magam od niego zbyt dużo i nie może się na to zgodzić. Do tego doszła konkurencja «Wiadomości», gdzie on wtedy pisał i do których bardzo się zbliżył. Nastąpiło wtedy między nami zerwanie stosunków”. Herling-Grudziński: „Myśmy się dosyć ostro poróżnili. ...co prawda, gdyby Giedroyc po jakimś czasie próbował mnie namówić do przyjazdu do Francji, to być może bym to zrobił”. Ale już się zapętliło między nimi trojgiem. I na dziewięć lat zapadło milczenie. Gdy w 1951 roku ukaże się pierwsze wydanie Innego świata (po angielsku), tę wielką książkę, idealnie odpowiadającą duchowi „Kultury”, pismo skwituje zdawkową recenzją. Była połowa października 1947 roku. Zapobiegliwy Zygmunt Hertz załatwił u Anglików wagon na przewóz dobytku Instytutu do Paryża oraz sliping dla Zofii. Giedroyc czekał na nich w Paryżu. Gdy pociąg ruszył, Zofia wyjęła z torby pieczonego kurczaka, zjadła i zasnęła. Zaczynał się ich paryski „skok w ciemność”.