Przemysław Wojtasik, 3:18.50
– Startujesz w Maratonie Warszawskim – bardziej stwierdził, niż zapytał pod koniec lipca kierownik działu sportowego „Rzeczpospolitej". – Za trzy dni mam 12-godzinne zawody rowerowe, nie bieganie mi teraz w głowie – próbowałem się wykręcić. – Trzeba napisać relację – ten rozstrzygający dla dziennikarza argument zamknął dyskusję.
Jak trzeba, to trzeba.
O relacji przypomniałem sobie około trzydziestego kilometra. To ważny moment. Wewnętrzny głos podpowiada bowiem – zwolnij. Jeśli ulegniesz pokusie, straty już nie nadrobisz. Pożegnasz się z życiówką i bez większych uniesień doczłapiesz do mety. Dlatego pokusę trzeba odeprzeć. Perspektywa relacji w tym pomogła. Bo co napiszę – że wymiękłem?
Przygotowania w pigułce
Połowa wakacji, do maratonu niecałe dwa miesiące, na przerobienie całego cyklu treningowego nie ma szans. Przejrzałem parę planów treningowych, żaden nie pasuje, trzeba zrobić własny. Od czego zacząć? Niekonwencjonalnie – od zawodów na piątkę. Żeby sprawdzić, co organizm pamięta z biegania. Okazało się, że coś pamięta, 19,26 na przełajowej trasie w rodzinnym mieście (Bydgoszcz!) napoiło optymizmem.