Teraz padło na młodszego członka rodziny królewskiej w Wielkiej Brytanii księcia Harry'ego, który wraz z żoną Meghan Markle udzielił wywiadu Jane Goodall w „British Vogue". I pewnie nie warto by było o tym wspominać, bo co może obchodzić republikańskich Polaków, że członek pozbawionej politycznego znaczenia rodziny królewskiej opowiada farmazony w kolorowej prasie, gdyby nie to, że „opowieści różnej treści" księcia doskonale pokazują, w jakim kierunku chcą nas prowadzić radykalni ekologiści i jak chcą nas szantażować.
Co zatem opowiada nam książę? Otóż, że jest szaleństwem przekonanie, że możliwy jest „nieograniczony rozwój ekonomiczny na planecie o ograniczonych zasobach naturalnych". I w tym nie ma jeszcze nic skandalicznego, ale dalej zaczyna się robić już wesoło. Książę opowiada o braku wody i pożywienia, o tym, że będzie coraz gorzej (od ponad 200 lat przepowiednie Malthusa jakoś nie mogą się sprawdzić, a Ziemia wciąż może wyżywić swoich mieszkańców; jeśli zaś tak się nie dzieje, to głównie dlatego, że ludzie Zachodu nie chcą i nie potrafią się dzielić tym, co mają). I wreszcie książę dochodzi do miejsca, w którym deklaruje, że zaczął na wszystkie te problemy spoglądać inaczej od momentu, gdy ma dziecko. W tym momencie Goodall przerwała mu i wymusiła deklarację, że nie będzie ich miał za dużo. – Najwyżej dwoje – zapewnił książę.
Jego wypowiedź wpisuje się w zbiorowe szaleństwo, które ogarnia pewną grupę ludzi. Kilka miesięcy temu kanadyjski ekolog 30-letni Jason MacGregor oznajmił: – Zdecydowałem się nie mieć dzieci, by nie przyczynić się do zmiany klimatu.
Jak mówi, kluczowe jest respektowanie zasady „mniej to więcej": „mniej dzieci, mniej mięsa, mniej zasobów i mniej podróży". Jednym słowem: posiadanie dzieci zostaje uznane za antyekologiczne, a w imię obrony Ziemi ludzie mają odmawiać życia kolejnym pokoleniom. I tak ekologia z roztropnej (a czasem nieroztropnej) troski o przyrodę staje się ruchem (w swoich radykalnych wersjach) wrogim człowiekowi i normalności.
Jaka powinna być odpowiedź na te zjawisko? Odpowiedź dla mnie jest oczywista. Trzeba nieustannie powtarzać, że my – wielodzietni, w tym wielodzietni katolicy – naprawdę kochamy przyrodę, zwierzęta (nie tylko te na talerzu, choć pieczone mięsiwo jest niczego sobie) i Ziemię, ale też nasze dzieci. I właśnie z miłości do przyrody chcemy, żeby kolejne istoty ludzkie mogły się nią zachwycić, a kiedyś osiągnąć pełnię Piękna, Prawdy i Dobra. Można to zrobić za pomocą hasztagu #jestemkatolikiem #jestemwielodzietny, ale przede wszystkim poprzez konkretne decyzje.