Księża i polityka. Zbawienie jest o niebo ciekawsze

Nie będę używał w tym tekście nazwisk ani polityków, ani księży, których ogarnęło polityczne wzmożenie. Nie ma to większego sensu ani znaczenia, bo problemem nie są nazwiska, ale ogólna sytuacja. W każdym razie w minionym tygodniu media żyły dwiema sprawami (a przynajmniej dwie z nich dotarły do mnie do Beskidu Wyspowego, gdzie spędzam urlop z rodziną).

Aktualizacja: 22.02.2020 15:23 Publikacja: 21.02.2020 23:01

Księża i polityka. Zbawienie jest o niebo ciekawsze

Foto: adobestock

Jedną z nich jest historia pewnego bardzo znanego zakonnika, zasłużonego, ewangelizującego tłumy, który postanowił podzielić się ze swoimi wirtualnymi wiernymi (a czasem nawet wyznawcami) informacją, że idzie na wybory po raz pierwszy od dwudziestu pięciu lat i zagłosuje na kandydata X. Gdy na jego głowę posypały się gromy, przeprosił, ale z poparcia się nie wycofał.

Inni duchowni pospieszyli z zapewnieniami, że oni to nigdy by na tego kandydata nie zagłosowali, chyba że mieliby do wyboru tylko jego albo kandydata Z.

Chwilę potem pewien duchowny z pięknej diecezji związanej ze św. Józefem postanowił podzielić się z wiernymi swoimi opiniami na temat sceny politycznej i oznajmić, że sam głosowałby na polityka Y, bo wszyscy inni to, w uproszczeniu, samo zło. Efekt był taki, że część wiernych wyszła ze świątyni i, jak można się było spodziewać, zadzwoniła do mediów. Znowu zaczęła się burza.




Ten felieton nie będzie jednak o tym, że księża nie powinni głosić takich kazań ani wykorzystywać ewangelizacyjnych narzędzi do robienia polityki. To jest bowiem dość oczywiste. Polityka jak mało która dziedzina dzieli, i to często w poprzek poglądów religijnych; sam zdrowy rozsądek powinien więc podpowiadać duchownym, by nie wykorzystywali ambony do mówienia rzeczy, które nie są związane z religią, a dzielą o wiele bardziej niż ona. Ksiądz powinien wiernych jednoczyć, a jeśli już dzielić, to stosunkiem do Ewangelii, a nie do kandydata X, Y czy Z.

Fascynuje mnie co innego. Otóż nie potrafię zrozumieć, co takiego kusi duchownych, by zajmowali się polityką. Ich dziedzina jest – nomen omen – o niebo ciekawsza, ważniejsza dla ludzi i zmieniająca rzeczywistość. Jeśli ksiądz rzeczywiście wierzy w to, co robi, to ma świadomość, że Ewangelia zbawia, jego modlitwa uzdrawia, sprawowana przez niego Eucharystia jest pokarmem na wieczność, a spowiedź niweczy grzechy. Nie ma nic ważniejszego na świecie niż to, co ma do zrobienia ksiądz. Władze się zmieniają, politycy przemijają, a to, co robi z zaangażowaniem kapłan, przetrwa na wieki. Ludzie, których jego słowa nawrócą, penitenci, którzy także dzięki jego służbie uzyskali odpuszczenie grzechów – pójdą za nim do Nieba, będą jego obrońcami, a na Sądzie Ostatecznym, można powiedzieć, także jego „zasługą" (przy pełnej świadomości, że zbawienie dokonuje się z łaski, a nie z uczynków). Nikt nie będzie go tam pytał o to, czy poparł kandydata X czy Y, ale o to, czy wiernie wypełniał swoje powołanie kapłańskie.

Ale nie rozumiem tego także z innego powodu. Otóż tak się składa, że Ewangelia, której głoszenie jest celem kapłana, ma nam do zaoferowania o wiele więcej niż polityka. Dobra Nowina o tym, że Bóg tak ukochał człowieka, tak szaleńczo go miłuje, że oddał swojego Syna, by ten umarł za grzechy tegoż człowieka, jest czymś nieporównanie ważniejszym niż doczesne nowiny o podatkach, zmianach w sądownictwie czy nawet polityce historycznej. A ponadto dla wierzącego jest jasne, że zbawia nas nie ten czy inny polityk (nawet najbardziej pobożny), lecz jedynie Jezus Chrystus. Gdy człowiek uświadomi sobie, ilu ludzi o tym nie wie, do ilu nie dotarła ta informacja, to polityka nagle przestanie go bawić, bo zrozumie, że są ważniejsze sprawy od tego, kto w maju wygra wybory prezydenckie. Nie twierdzę, że nie mają one znaczenia, ale że są rzeczy naprawdę o wiele, wiele ważniejsze. 

Jedną z nich jest historia pewnego bardzo znanego zakonnika, zasłużonego, ewangelizującego tłumy, który postanowił podzielić się ze swoimi wirtualnymi wiernymi (a czasem nawet wyznawcami) informacją, że idzie na wybory po raz pierwszy od dwudziestu pięciu lat i zagłosuje na kandydata X. Gdy na jego głowę posypały się gromy, przeprosił, ale z poparcia się nie wycofał.

Inni duchowni pospieszyli z zapewnieniami, że oni to nigdy by na tego kandydata nie zagłosowali, chyba że mieliby do wyboru tylko jego albo kandydata Z.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków