Andrzej Zawistowski o edukacji jako ofierze koronawirusa

- Po 30 latach funkcjonowania III Rzeczpospolitej przyszedł czas egzaminu dojrzałości. Współczesność odpowie nam, czy przez trzy dekady udało się zbudować społeczeństwo, wierzące w swoje państwo – mówi dr hab. Andrzej Zawistowski, historyk, profesor Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.

Aktualizacja: 12.04.2020 19:02 Publikacja: 12.04.2020 00:01

dr hab. Andrzej Zawistowski

dr hab. Andrzej Zawistowski

Foto: archiwum prywatne

Od ponad miesiąca w Polsce i w całej Europie mamy sytuację nadzwyczajną, związaną z pandemią koronawirusa. Jako społeczeństwo musimy borykać się z szeregiem ograniczeń, jakich wiele pokoleń Polaków dotąd nie znało. Czy pojawiły się takie ograniczenia, które pana osobiście zaskoczyły?

Dr hab. Andrzej Zawistowski: Jestem historykiem, więc na zaistniałą sytuację patrzę właśnie jako badacz minionych dziejów. W przeszłości wielokrotnie władze demokratyczne, autorytarne czy totalitarne nakładały na obywateli różnego rodzaju zakazy. I za każdym razem był to probierz dwóch rzeczy: zaufania do państwa oraz sprawności jego działania.

Pierwsza kwestia jest fundamentalna. Jeżeli obywatel miał zaufanie do państwa to podporządkowywał się wydanym restrykcjom. Zaufanie powodowało, że uważał wprowadzone instrukcje jako niezbędne. W czasie II wojny światowej w Wielkiej Brytanii wprowadzono kartki na żywność. Przypadki ich fałszowania czy wyłudzania były bardzo sporadyczne.

Brytyjczycy mieli zaufanie do swoich władz. Gdy w PRL wprowadzono kartki na żywność, proces ich fałszowania, a zwłaszcza wyłudzania był masowy. Polacy nie mieli zaufania do państwa. Kartki uważali za swoistą represję, a nie konieczność.

Druga kwestia, to sprawność aparatu państwowego - umiejętność wyegzekwowania wprowadzonych przepisów. Jeżeli państwo nie jest w stanie wyegzekwować tego, co wprowadziło, po pierwsze ośmiesza się. Po drugie zaś – co jest dużo groźniejsze – władza traci autorytet. Nie będzie go miała później w innych, być może poważniejszych sprawach.

Mając w pamięci te dwie kwestie, przyznam, że mnie nie tyle dziwiły wprowadzone ograniczenia. Wierzę, że są one konieczne a decyzję podejmują w tej sprawie specjaliści.

Dziwiły mnie natomiast komentarze uzasadniające ich wprowadzenie. Słyszałem, że np. ograniczenia wstępu do lasów czy parków są spowodowane tym, że młodzi ludzie się tam gromadzili.

Państwo więc, zamiast wyegzekwować istniejące zakazy, wprowadziło nowe. Mam wrażenie, że w ten sposób doszło do sytuacji, znanej z kościelnej anegdoty. Proboszcz krzyczał z ambony na swoich parafian, że nie przychodzą na niedzielne msze.

Problem w tym, że krzyczał na tych, którzy akurat do kościoła przyszli. Tak jest i w tym przypadku: zastosowano odpowiedzialność zbiorową i ukarano nie tylko winnych, ale wszystkich. Moim zdaniem, ci którzy łamali zakazy i tak będą je łamali, a ci, którzy ich nie łamali, zostali pozbawieni bardzo ważnego dla zdrowia psychicznego sposobu odpoczynku.

Znam rodzinę, która wcześnie rano jeździła do lasu aby tam pospacerować w samotności. Dzisiaj już tego nie robi, karnie stosując się do zakazów.

Mam wrażenie, że z zachowaniem się w czasie pandemii jest dokładnie tak, jak z wyrzucaniem śmieci do lasu czy sprzątaniem po psie. Same obostrzenia prawne nie wpłyną na tych, którzy nie rozumieją konkretnych celów wprowadzonych przepisów. Oczywiście jednak zdaję sobie sprawę, że łatwo krytykować i radzić stojąc obok…

A czy zaskakuje pana reakcja Polaków, zwłaszcza tych najmłodszych, na wprowadzane ograniczenia? Wielu z nich ma je za nic, tłumacząc, że nic im przecież nie grozi.

Faktem jest, że istnieje pewna grupa osób, która uważa, że to zagrożenie ich nie dotyczy. Ale przecież istnieje też grupa, która uważa, że posiadany przez nich model samochodu zwalnia od przestrzegania znaków drogowych.

Jednak znowu można na to spojrzeć przez wspomniany powyżej sposób. Zbudowano opowieść, że młodzi ludzie łamią zakazy. Zapewne są takie przypadki, ale czy tylko młodzież? Takie określenia prowadzą do powstawania pewnych wytrychów: młodzi-nieodpowiedzialni.

Ale przecież też wielu młodych ludzi szyje maseczki, drukuje przyłbice, robi zakupy osobom starszym, dzwoni do kombatantów – jak np. wolontariusze z Muzeum Powstania Warszawskiego. Zachowują się racjonalnie, niosą pomoc. Obserwując naszą obecną rzeczywistość, mam wrażenie, że niektórzy na siłę starają się szufladkować rzeczywistość.  

Skąd nieodpowiedzialna reakcja u młodych? Jak pan myśli?

Zaznaczam – u niektórych młodych. I znowu historia pokazuje nam, że nie jest to nic nadzwyczajnego. Bardzo często młodzi uważali, że są ulepieni z zupełnie innej gliny niż pozostali. Przecież nikt, kto ma 18 lat nie umiera – umierają starcy po 40, a nie młodzież!

To nie jest nic nowego – wszak stąd się bierze generalnie skłonność młodych do ryzyka. Dopiero z czasem przychodzi doświadczenie i odpowiedzialność za najbliższych.

Natomiast uważam, że pierwszą ofiarą obecnej sytuacji jest edukacja. Nie chodzi mi o chaos w szkołach, to zupełnie oddzielna, smutna sprawa. Chodzi mi o bieżącą edukację dotyczącą zagrożenia.

Skąd młodzi mają wiedzieć o zagrożeniu? Z prasy, którą rzadko czytają? Z programów telewizyjnych, których nie oglądają? Z reklam internetowych, które można wyłączyć lub zignorować? Powinni to wiedzieć od rodziców – to jasne, ale czy zawsze realne? To wszystko mało.

Każda zdalna lekcja – w podstawówce, szkole średniej a nawet wykład akademicki powinny zaczynać się komunikatem, jak mamy zachowywać się w naszej trudnej sytuacji.

Nauczyciele, mający autorytet wśród uczniów, powinni każdego dnia przypominać, co może się wydarzyć. Jakie mogą być skutki lekceważenia wprowadzonych zasad dla młodych i ich najbliższych. To powinno wyglądać trochę jak w samolocie przed startem.

Korzystając z tego środka transportu po raz kolejny, czasami nie zwracamy już większej uwagi na prezentowany przez stewardesy instruktaż bezpieczeństwa. Jednak za każdym razem coś nam jednak zostaje w głowie. I tak powinno być teraz – ten kanał jest zupełnie niewykorzystywany.

Kilka dni temu rozpoczął pan zbiórkę „źródeł uciekających” czyli ograniczeń porządkujących naszą codzienność, które powstają spontaniczne, często lokalnie. Dlaczego warto je dokumentować?

Musimy sobie to wyraźnie powiedzieć: żyjemy w czasie, który będzie miał swoje miejsce w podręcznikach szkolnych. Historycy, ekonomiści, politolodzy i inni stworzą dysertacje naukowe o tych czasach. Będą opisywać, analizować.

Im dalej od tych wydarzeń, tym częściej specjaliści będą sięgali po dokumenty archiwalne, opisujące naszą dzisiejszą codzienność. Przez wiele lat badałem rzeczywistość handlu wewnętrznego w PRL. To przede wszystkim był czas wielu ograniczeń, reglamentacji, kolejek.

Gdy odtwarzałem tę rzeczywistość, do dyspozycji miałem kilometry dokumentów formalnie porządkujących tamtejszą rzeczywistość.

W praktyce, zwłaszcza na prowincji, dużo ważniejsze było jednak nie zarządzenie ministra, a zasady ustalone przez panią Bronkę, która kierowała sklepem. To ona wywieszała informacje instruujące kolejkowiczów. Po tego typu dokumentach nie pozostał żaden ślad.

Podobnie będzie teraz – pojawia się cała masa zarządzeń regulujących nasze zachowanie w sklepach. Część jest standardowa, część zupełnie wyjątkowa. Jeżeli dzisiaj tego nie utrwalimy i nie zachowamy – za kilka miesięcy nie będzie po tym śladu.

Czy po swoim apelu dostaje pan dużo zdjęć, informacji na temat takich ograniczeń?  Czy coś z nich już pana szczególnie zaskoczyło?

Obecnie w zbiorach mam blisko sto dokumentów z różnych miejsc Polski. Czasami są to różne wersje tych samych komunikatów, czasami ogłoszenia wyjątkowe.

Anonimowość to przywilej dużych miast. W małych miejscowościach wszyscy o sobie wszystko wiedzą – kto był zagranicą, kto powinien być w domowej kwarantannie.

W jednej z małych miejscowości, gdzie osoby zmuszone do kwarantanny nie przejmowały się zakazami, przed sklepem zawisła kartka. Właściciel prosił, aby osoby, które powinny przebywać na kwarantannie, nie wchodziły do jego sklepu. Nie doniósł na policję o łamaniu kwarantanny, ale zabezpieczył się w ten sposób – chyba skutecznie.

W innej miejscowości na szybie piekarni zawisła kartka: „Ze względu na kryzysową sytuację, braki w towarach oraz wysokie ceny produktów do odwołania piekę tylko na zamówienie”. To też znak czasu.  

Co te  zgromadzone przez pana materiały mogą już dziś powiedzieć o Polsce i Polakach z trudnej społecznie wiosny 2020?

To jednak zbyt wcześniej, aby malować na ich podstawie konkretny obraz. Musimy poczekać, co wydarzy się w kolejnych miesiącach.

Mam nadzieję, że uda mi się zdobyć więcej materiału źródłowego. Ciągle proszę o jego przesyłanie na adres: andrzej.zawistowski@sgh.waw.pl

Te materiały dadzą odpowiedź o nas jako społeczeństwie? Jaki jego obraz w okresie pandemii już się rysuje? Czy wnioski z badań ograniczeń z czasów obecnej pandemii i sposób przyjmowania ich przez Polaków - sprawią, że rządzący, liderzy opinii – wyciągną wnioski, gdyby  nie daj Boże, za kilka - kilkanaście czy więcej lat znów trzeba było zamykać  Polaków w domach? Jak pan to widzi?

Jedno jest pewne – każdy kolejny lockdown będzie trudniejszy do przeprowadzenia. Niekonsekwencje w egzekwowaniu prawa, ograniczenia czasami uznane za absurdalne, a przede wszystkim zdarzający się chaos informacyjny – to wszystko będzie miało swoje konsekwencje. Zastanawiam się, dlaczego nie wprowadzono najprostszego mechanizmu.

Każdego dnia o tej samej porze w TV i Internecie pojawia się konkretna osoba i informuje: sytuacja jest taka i taka, zrobiliśmy to, musimy zrobić to i to. Proszę zauważyć, że nie wszyscy zrozumieli informację, dotyczącą rękawiczek w sklepach. Wiele osób wchodzi do nich w swoich rękawiczkach, których używa w czasie zakupów w innych sklepach. Oni uważają, że stosują się do poleceń, w rzeczywistości jednak takie zachowanie nie jest właściwe.

Dlatego potrzebny jest jeden, oficjalny kanał informacji – bez politycznej nowomowy, zbędnych ozdobników językowych, marketingu politycznego. Swoisty przekaz dnia od zaufanej osoby – najlepiej pozapolitycznego specjalisty. Po kilku dniach wszyscy zainteresowali czekaliby na te 10 minut komunikatu i stąd czerpali najważniejszą, certyfikowaną wiedzę.

Jako nauczyciel akademicki i szkolny, od lat obserwuję młodzież i już wiem, że jednym z najpilniejszych wyzwań stojących przed edukacją jest kształcenie umiejętności wyszukiwania informacji i krytycznej ich analizy.

Państwo zaś musi mieć sprawny, wyłączony z politycznego przekazu, kanał informacji. Tak naprawdę po 30 latach funkcjonowania III Rzeczpospolitej przyszedł czas egzaminu dojrzałości. Współczesność odpowie nam, czy przez trzy dekady udało się zbudować społeczeństwo, wierzące w swoje państwo. I czy to państwo tego społeczeństwa nie zawiedzie.  

Pandemia zmieni Polaków? Jak bardzo?

Teraz to pytanie do socjologów. Historycy wypowiedzą się za kilka, kilkanaście lat. Przypomnę tylko, jak wiele słów o takiej zmianie padło w czasie żałoby po Janie Pawle II czy po katastrofie pod Smoleńskiem.

Wielu komentatorów mówiło w mediach o przełomowej zmianie, o tym, że będziemy już lepsi. W 2005 roku, po śmierci papieża jednali się kibice zwaśnionych drużyn, w 2010 roku, po katastrofie smoleńskiej - polityczni przeciwnicy.

Nic po tym nie pozostało. Gdy jednak spoglądam na te wydarzania z perspektywy historycznej, jestem pewny, że miały charakter przełomowy dla postaw Polaków. Mam tylko wątpliwości, czy – zwłaszcza w tym drugim przypadku – była to zmiana na lepsze. Z pandemii wyjdziemy też inni, ale obawiam się, czy lepsi. Chciałbym.

Jako społeczeństwo wrócimy do stanu  sprzed pojawieniem się wirusa? Ile na to czasu będzie potrzeba? Czy jednak nie ma na to szans?

W 1945 r., gdy skończyła się wojna, Kazimierz Wyka opublikował esej „Gospodarka wyłączona”. Pisał w nim: „W psychologii gospodarczej doskonale sprawdza się twierdzenie, że skutki psychologiczne zawsze trwają dłużej aniżeli baza, które je obiektywnie spowodowała”. Nigdy nie wrócimy do czasu sprzed pandemii.

W tym czasie dokonały się i dokonują się rzeczy, których już cofnąć nie będzie można. Będą problemy, z którymi dopiero przyjdzie się władzom zmierzyć. Najpoważniejszym problemem będzie bezrobocie. Sprawy funkcjonowania gospodarki to jedna kwestia, ale ze z wielokrotną siłą wróci kwestia wynagrodzeń w służbie zdrowia.

Wróci kwestia braków kadrowych personelu. Przez ostatnie lata żyliśmy w okresie dobrej koniunktury światowej, z czego Polska mogła korzystać m.in. dzięki zniesieniu wielu barier celnych. Teraz, gdy pojawia się pokusa protekcjonizmu, sytuacja może być inna. Zobaczymy, co stanie się z układem z Schengen.

Jak zareaguje na nową sytuację Unia Europejska? Nie zdziwię się, gdyby projekt ściślejszej integracji strefy euro trafił znowu na stół. Z jaką pozycją z kryzysu pandemicznego wyjdzie Rosja, Chiny, USA? Czy nadchodząca susza dotknie nas bardzo boleśnie? Pytań o przyszłość jest bardzo wiele.  

Dr hab. Andrzej Zawistowski – historyk, profesor Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Specjalizuje się w najnowszej historii gospodarczej i społecznej, m.in. zajmuje się funkcjonowaniem handlu w sytuacjach kryzysowych. Autor m.in. książki „Bilety do sklepu. Handel reglamentowany w PRL”.  

Od ponad miesiąca w Polsce i w całej Europie mamy sytuację nadzwyczajną, związaną z pandemią koronawirusa. Jako społeczeństwo musimy borykać się z szeregiem ograniczeń, jakich wiele pokoleń Polaków dotąd nie znało. Czy pojawiły się takie ograniczenia, które pana osobiście zaskoczyły?

Dr hab. Andrzej Zawistowski: Jestem historykiem, więc na zaistniałą sytuację patrzę właśnie jako badacz minionych dziejów. W przeszłości wielokrotnie władze demokratyczne, autorytarne czy totalitarne nakładały na obywateli różnego rodzaju zakazy. I za każdym razem był to probierz dwóch rzeczy: zaufania do państwa oraz sprawności jego działania.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 793
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 792
Świat
Akcja ratunkowa na wybrzeżu Australii. 160 grindwali wyrzuconych na brzeg
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 791
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 790