Azerska ofensywa rozpoczęta w niedzielę utknęła gdzieś w górach. Ale i ormiańskie kontrnatarcia do niczego nie doprowadziły. Pierwszego dnia Baku informowało o zajęciu sześciu wiosek i „kilku wzgórz o znaczeniu strategicznym". Tak pozostało do dziś.
Straty wojskowe nie są znane. Obie strony informują, że w sumie zginęło też kilkanaście osób cywilnych: mieszkańców wiosek na linii frontu i w pobliżu niego.
Władze w Erywaniu twierdzą też, że azerskie drony ostrzelały miasto Wardenis leżące już w Armenii, a nie w Górskim Karabachu. Ormianie chcą za wszelką cenę udowodnić, że Azerowie atakują terytorium Armenii właściwej, a nie tylko nieuznawanego państwa w Karabachu, by wymusić na Rosji wypełnienie zobowiązań wynikających ze wspólnego członkostwa w wojskowym sojuszu Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB).
– W przypadku, gdy konflikt ograniczony jest do terytorium Górskiego Karabachu, żadne zobowiązania wobec Armenii wynikające z członkostwa w ODKB nie są ważne – uważa rosyjski ekspert wojskowy Wiktor Murachowski.
Będąc formalnie sojusznikiem i nawet posiadając w Armenii bazę wojskową obsadzoną przez wielotysięczny garnizon, Moskwa uchyla się więc od ingerencji w wojnę dwóch sąsiadów.