Oddziały separatystów po kilku dniach walk w sobotę miały w swoich rękach obiekty wojskowe i kluczowe gmachy w Adenie – największym mieście regionu, które do 1990 r. przez ponad dwie dekady był stolicą podtrzymywanego prosowieckiego Jemenu Południowego.
Najciekawsze, że separatystów wspierają Zjednoczone Emiraty Arabskie. W ten sposób zwróciły się przeciwko uznawanemu przez opinię międzynarodową rządowi Jemenu, który ma tymczasową stolicę w Adenie. Ta prawdziwa, Sana, na północy, jest kontrolowana przez proirańskich rebeliantów Huti. Emiratczycy oficjalnie są oddanymi uczestnikami koalicji pod wodzą Saudyjczyków, która od ponad czterech lat próbuje pokonać Hutich. Mimo stosowania brutalnych metod – z bombardowaniami, w których giną cywile, włącznie – są to próby bezskuteczne. Huti umocnili się w Sanie.

To wygląda jak wypowiedzenie sojuszu najsilniejszemu państwu Półwyspu Arabskiego – Arabii Saudyjskiej (gdzie mieszka przegnany przez Hutich z Sany prezydent Abd ar-Rabbu Mansur Hadi). Dotychczas ZEA robiły w regionie to co Arabia Saudyjska – izolowały niepokorny Katar, wskazywały jako największe zagrożenie Iran i czynnie walczyły z proirańskimi organizacjami, w tym z Hutimi w Jemenie. – Nastąpiła duża zmiana w polityce Emiratów, zaczęły działać na własną rękę, odcinając się od Saudyjczyków. Prowadzą już nawet dialog z Iranem, wysyłają tam delegacje. A w Jemenie zachęcają do buntu przeciw rządowi, w którego interesie wkroczyli tu przecież wraz z Saudyjczykami – mówi mi anonimowo źródło jemeńskie.
W Teheranie faktycznie była pod koniec lipca delegacja z Emiratów, i to wojskowa – pisały o tym m.in. media irańskie i tureckie. Odbyło się to w momencie, gdy radykalnie wzrosło napięcie między Iranem po jednej stronie a USA, Wielką Brytanią i ich regionalnymi sojusznikami po drugiej. Ci regionalni sojusznicy to przede wszystkim Arabia Saudyjska i – wydawało się – ZEA.