Nie wyraził obawy, że z powodu tej nowelizacji stosunki między Kijowem a Warszawą jeszcze się pogorszą. A narastający konflikt dyplomatyczny z Ukrainą to zagrożenie dla bezpieczeństwa Polski i regionu w czasach rosyjskiego neoimperializmu. Prezydent Duda w ogóle nie odniósł się do tego, że w znowelizowanej ustawie pojawiły się „zbrodnie nacjonalistów ukraińskich i członków ukraińskich formacji kolaborujących z Trzecią Rzeszą", którymi IPN ma się zajmować na równi ze zbrodniami nazistowskimi i komunistycznymi.

Można by to zrozumieć, gdyby chodziło o ludobójstwo dokonane przez ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu w 1943 roku. Jednak w ustawie jest kuriozalna, niezwykle szeroka definicja tych zbrodni. Okres, w którym do nich miało dochodzić, to lata 1925–1950. Daty te są zaskakujące. Zrównano czasy niepodległej II Rzeczypospolitej z okupacją niemiecką i radziecką oraz z okresem PRL i Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Pomysł ścigania czynów, które rozliczała niepodległa Rzeczpospolita przed ośmioma czy dziewięcioma dekadami, brzmi absurdalnie.

Gorzej, że ustawa, która zajmuje się czynami przestępczymi z lat 20. czy 30. ubiegłego wieku, banalizuje najstraszniejsze zbrodnie – Holokaust, ludobójstwo na Wołyniu, rzeź warszawskiej Woli czy Katyń. Prezydenci Polski skupiali się w ostatnim ćwierćwieczu na kwestii bezpieczeństwa i polityce wschodniej. Andrzej Duda, przymykając oko na związane z Ukrainą błędy w ustawie, odchodzi od tej tradycji.

Dzieje się to w momencie, gdy Ukraina pogrąża się w nacjonalizmie i gloryfikacji UPA, organizacji, która odpowiada za straszliwą zbrodnię – ludobójstwo na Wołyniu, w polskiej ustawie potraktowane jak jeden z wielu aktów „przemocy, terroru i innych form naruszania praw człowieka".

Trudno namawiać do zmian w prawie pod wpływem Kijowa, który ze zbrodniarzy z UPA czyni bohaterów. Ale można to czynić, kierując się troską o sensowną ocenę przeszłości oraz o przyszłe bezpieczeństwo Polski.