Aleksander Łukaszenko zbiera teraz owoce swoich młodzieńczych ambicji zastąpienia schorowanego Borysa Jelcyna, wkroczenia na Kreml i zostania prezydentem połączonych Rosji i Białorusi. W połowie lat 90. to Batko był motorem zjednoczeniowych posunięć obu krajów. Wywołał lawinę, pod którą właśnie znika.

Nie musiało jednak tak się stać. Ale warunek był jeden – Białoruś powinna była postawić na nogi swoją gospodarkę. Tymczasem Łukaszenko uczynił ze swego kraju rezerwat radzieckich zwyczajów, przede wszystkim nakazowo-rozdzielczej ekonomii kołchozowej. Stał się więc bankrutem siedzącym w kieszeni Kremla. Sam pozbawił się choćby takiej możliwości manewru, jaką mają przywódcy sąsiedniej Ukrainy – biednej, skorumpowanej, ale będącej w stanie samodzielnie produkować czołgi czy programy komputerowe. Zamiast tego będzie teraz miał rosyjskie podatki, rosyjskie cła i rosyjski nadzór bankowy.

Przeczytaj wywiad z jednym z liderów białoruskiej opozycji: „Jeden naród? Nie jesteśmy Rosjanami”

Wydaje się, że los Mińska jest już przesądzony. Łukaszenko zaś – wcześniej czy później – pójdzie na takie ustępstwa, jakich jeszcze zażąda od niego Kreml. Znikąd bowiem nie nadejdzie dla niego pomoc, nikt nie podejmie się finansowania bankruta. Spierać się można jeszcze o to, jak długo potrwa polityczna agonia wąsatego dyktatora i czym się zakończy: całkowitym wchłonięciem Białorusi czy może wykrojeniem jakichś włości dla następcy (syna?) Łukaszenki.

Najbardziej jednak żal kilkuset tysięcy naszych rodaków sprzedawanych Batce przez kolejne rządy w Warszawie w zamian za łukaszenkowskie obietnice demokratyzacji czy dokonania „zwrotu geopolitycznego na Zachód”. W efekcie mogą zostać obywatelami Rosji…